Jestem wyznawczynią starego Allena (lata 70. i 80.) i tymi nowymi filmami raczej trudno mnie kupić, ale nie było tak źle, jak się spodziewałam. I chociaż cały czas wyobrażałam sobie, jak strasznie zajebisty to byłby film, gdyby zamiast tego latino-lovera główną męską rolę zagrał sam Allen (ja uwielbiam motyw z kurduplowatymi bohaterami Woody'ego, za którymi szaleją wszystkie kobiety), to i tak nie było jakoś straszliwie niedobrze.
Co prawda obawiam się, że większość z tłumów, które poszły na ten film do kina a teraz się nim zachwyca, i tak nie zrozumiało jego ironicznej wymowy, ale co tam.