„Vicky Cristina Barcelona” (2008) - dwie młode amerykanki na wakacjach w Barcelonie (jedna rozsądna wręcz wyrachowana, druga spontaniczna wręcz lekkomyślna), pewny siebie Hiszpan o dużym apetycie seksualnym i jego szalona była żona. Mimo rożnych sposobów na życie, wszyscy okazują się egoistycznymi tchórzami, którzy najwyżej cenią własną wygodę i są w stanie zapłacić za nią każdą cenę.
Ciepło, gładko, kobieco, nijako. To już nie ten Allen co kiedyś. Szkoda. Wielka szkoda.
trafna uwaga! film doskonale oddaje ludzkie tchórzostwo - najczęściej wygrywa konformizm. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja żadnego z bohaterów nie była do tego stopnia tragiczna, by musiał ją zmieniać (pokonywać tchórzostwo) - poza Marią Aleną, ale ona jako neurotyczka nie miała problemów z odwagą ;) to raczej film o małych kolcach życiowej róży niż poważnych cierniach w naszych duszach. I dobrze, oby pozostały tylko takie problemy w naszych zmaganiach z życiem :)
"I dobrze, oby pozostały tylko takie problemy w naszych zmaganiach z życiem"
uważasz, że tą są małe problemy?
według mnie poruszony temat odgrywa kluczową rolę w życiu
pytanie: "czy człowiek będzie szczęśliwy z jednym partnerem a może.... nie jest do tego stworzony?"
może instytucja małżeństwa to sztuczny twór?
może trzeba żyć chwilą, nie spoglądać wstecz i do przodu?
może każdemu potrzeba takiego "tchórzostwa" i po części też egoizmu żeby... być szczęśliwym! tak po prostu nie udając!
film porusza bardzo ważny (najważniejszy?) aspekt naszego życia- miłość