Mark Jones, twórca "Leprechauna", bierze na warsztat jeszcze jednego baśniowego karła. Unieśmiertelniony przez braci Grimm, Rumplestiltskin przeniesiony zostaje tutaj z "piętnastowiecznej Europy" (jak głosi napis na wstępie) do współczesnego Los Angeles, gdzie nęka wdowę samotnie wychowującą dziecko. Znów, tak jak we wcześniejszym filmie Jonesa, dostajemy tutaj mieszankę czarnego humoru i grozy. Głupie to niemiłosiernie, ale ogląda się całkiem nieźle, głównie zresztą za sprawą tytułowego bohatera, który z wyglądu przypomina wokalistę Mortiis. Jest też tym razem nieco bardziej krwawo, niż we wspomnianym "Leprechaunie", co, przy braku bardziej konkretnych atutów, można zapisać jako plus.