"Wściekłe psy" oczarowały mnie do tego stopnia, że wracam do niego często. Tak samo "Pulp Fiction" i reszta filmów Tarantino. Mają w sobie to "coś". Ten klimat. Dużo w nich się gada i ktoś może powie: "O Boże, ale przegadany film". A mnie to się podoba, bo w trakcie trwania filmu padają fantastyczne teksty (najlepsze były oczywiście w "Pulp Fiction").
Ten film oraz kolejne tego reżysera wciągają, choć rozumiem, że komuś może to się nie podobać i uzna, że strata czasu. Nie każdy czuje ten klimat.
Aktorzy spisali się na medal.
Harvey Keitel zagrał chyba najlepszą rolę, a na pewno jedną z najdoskonalszych.
Michael Madsen i jego Blonde to rola życia.
Tim Roth klasa sama w sobie, po tym filmie zdobył popularność.
Steve Buscemi jak zwykle doskonały.
No i reszta aktorów. Chris Penn, brat Seana, powrót Lawrence`a Tierney`a w wielkim stylu (aczkolwiek nie znałem go wcześniej), były kryminalista Eddie Bunker i sam pan reżyser w małej rólce.
Muzyka również wprowadza widza w nastrój.
Intryga kryminalna trzyma w napięciu do samego końca, a gdy już się zna finał i cały film, można spokojnie obejrzeć sobie go od nowa i wyłapywać najprzeróżniejsze rzeczy (pomarańczowa piłeczka odbijająca się po jezdni to taka delikatna podpowiedź kto jest zdrajcą).
Polecam z całego serca. Film chyba doskonały. 10/10