Jest to kino niesamowicie oryginalne i zabawne, z czasem dochodzi też smutek. Bohaterowi umiera kolega, więc ten bierze go na plecy i niesie przez pół kraju, by pochować go w jego rodzinnym domu. Jest to w istocie typowe kino drogi w formie epizodycznej - trochę szkoda, ale nie narzekam, bo poszczególne sceny są na tyle zabawne i unikatowe, że i tak ogląda się to z zainteresowaniem. Ulubiona scena z rowerzystą (trwa 7 minut, a kładzie na łopatki choćby „Dzienniki motocyklowe”).
No i można posłuchać chińskich piosenek. Niezły rytm.