Film, który nie pasuje do stereotypowego, czarno-białego obrazu PRL. Jego bohater, Marcin Kaczorek, młody naczelnik gminy Stromiec, nie ma w sobie nic z partyjnego karierowicza. Jest za to pełnym zapału, dobrze wykształconym urzędnikiem, który świadomie przyjął posadę w jednej z najbardziej zaniedbanych gmin w województwie... Film, który nie pasuje do stereotypowego, czarno-białego obrazu PRL. Jego bohater, Marcin Kaczorek, młody naczelnik gminy Stromiec, nie ma w sobie nic z partyjnego karierowicza. Jest za to pełnym zapału, dobrze wykształconym urzędnikiem, który świadomie przyjął posadę w jednej z najbardziej zaniedbanych gmin w województwie mazowieckim, aby doprowadzić ją do rozkwitu. Czy mu się uda? Na razie jest na początku drogi. Stromiec istotnie nie prezentuje się efektownie. Na każdym kroku widać przykłady marnotrawstwa i nierzetelności. Młodzi wyjeżdżają do pracy w Warszawie, na zebraniach pojawiają się tylko starzy. Naczelnik wcale się tym nie zraża. Scena załatwiania spraw w urzędzie gminy odbiega od tego, co zobaczyliśmy chociażby w "90 dniach w roku" Gryczełowskiej. Nikt tu nie zatrzaskuje okienka przed nosem petenta. Rolnik, który przychodzi ze skargą na niesłusznie zawyżony podatek, ze zdziwieniem spogląda na młodego naczelnika, który przyznaje mu rację i nakazuje urzędniczce szybkie skorygowanie błędu. Halladin zrealizowała swój film krótko po uchwaleniu przez Sejm, we wrześniu 1972 roku, ustawy administracyjnej powołującej gminy w miejsce zlikwidowanych gromad. Postać naczelnika idealisty, po stażu w Szwajcarii, wydaje się równie egzotyczna jak jego biały Volkswagen "Garbus" na błotnistych wiejskich drogach. Jednak w tej postaci nie ma cienia fałszu, a jego wiara w możliwości dokonania zmian brzmi przekonująco. Może rzeczywiście udało mu się doprowadzić do realizacji wszystkie planowane inwestycje i sprawić, aby żaden kawałek gminnej ziemi nie leżał odłogiem? czytaj dalej