Strange Days” spotyka „Eternal Sunshine of The Spotless Mind” i powstaje “Final Cut”. Tyle tylko, że “ostateczna wersja” tej kompilacji niezbyt się udała. Intrygujący i zajmujący pomysł z montowaniem wspomnień nieżyjącej osoby, gdzie nawet z perfidnego pedofila da się zrobić kryształową postać, gdzie pamięć człowieka zdaje się być mocno złudna (nie łudźcie się, „Memento” to nie jest) rzeczywiście porywa i przyciąga do ekranu, lecz całość okazuje się być tylko tłem do markotnej historii nędznego życia postaci Wiliamsa, który snuje się z obolałą miną i kasuje bolesne wspomnienia innych osób, mając nadzieję na odkupienie win.
I pomyśleć, że kiedyś wystarczył ksiądz. Dwóch laureatów Oscara, a żadnego z nich pożytku.
Zmarnowany potencjał.
Moja ocena - 4/10