''Wersja ostateczna'' to kolejna prodkucja z pod znaku ''gadanego'' kina science-fiction. W filmie nie ma latających statków, laserowych dział, niesamowicie uzdolnionych cyborgów z pistoletami zasilanymi specjalną benzyną z kosmosu. Jest za to interesująca wizja. Alan to człowiek pracujący w niecodziennym zawodzie. Jest montażystą cudzych żyć. Wycina sytuacje niewygodne, grzechy, czasem morderstwa, gwałty, po to, aby ukazać zmarłą osobę w dobrym świetle. To bez wątpienia ma wielki wpływ na jego psychikę. Alan w pewnym momencie przyrównuje się nawet do legendarnego ''zjadacza grzechów'', który to nosił w sobie występki innych osób.
Wszystko zatem wygląda ciekawie i mógł powstać naprawdę świetny film. Tak się jednak nie stało. Twórca nie uniknął niestety bardzo nieprzyjemnego ostatnimi czasy zjawiska - przerostu formy nad treścią. Wszystko za bardzo skupione jest wokół świeżego pomysłu, przez co problemy z którymi boryka się główny bohater pozostają gdzieś w tyle, nie przykłuwają tak uwagi widza. Historia Alana nie do końca przekonywuje, a momentami również jest schematyczna. Szkoda, bo jak już napisałem mogło być świetnie, a było zaledwie nieźle (duża w tym zasługa również Williamsa, o czym zapomniałem wcześniej napisać).