Klasyk zaliczony, ale raczej nie znam się na musicalach. Infantylna historia, tacy sami bohaterowie i piosenki. Gangi, których główną bronią jest ruszanie dupą! Film zdaje się poruszać poważne problemy - nieszczęśliwej miłości, braku akceptacji przez środowisko, nienawiści rasowej. Niestety ta tematyka nie współgra z zaproponowaną formą. Walki w formie tańca, wyznania ubrane w teksty piosenek tak groteskowych, że aż mina blednie. Ten cały Tony toż to jakiś archetyp z innej planety albo chociaż epoki. Zachowuje się jakby był oderwany od rzeczywistości a Natalie wspaniale mu w tym wtóruje. Zadziwiające jak łatwo w oczach kobiety można usprawiedliwić zbrodnię. Doprawdy wiele było już filmów - w założeniu- opartych o dzieła Szekspira, ale tylko historia przedstawiona WSS kłuje tak mocno, że zaczynamy współczuć wielkiemu poecie. Szczerze powiedziawszy musicale nie są moim ulubionym gatunkiem. Nie oglądam ich za wiele i być może moja niska ocena wynika z faktu, że nie potrafię omawianego filmu odczytać w odpowiednim kontekście.
To jest film o za przeproszeniem gównażerii szkolnej (czego dowodzi scena balu na sali gimnastycznej, picie coli zamiast alkoholu) której wydaje się że potrafi kochać, bić się, walczyć, brać sprawy w swoje ręce a tak naprawdę to banda dzieciaków, która gdy dochodzi do tragedii ucieka. I pod tym względem to młode pokolenie (pochodzące z trudnych rodzin, była o tym jedna z piosenek) zostało pokazane świetnie!
Ja mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest to trafne studium hipokryzji "rdzennych" Amerykanów wobec imigrantów, zwłaszcza Latynosów, z całkiem dobrymi piosenkami, kostiumami, choreografią i grą aktorską, z drugiej główny bohater jest głupkiem, z którym widz nie może się utożsamiać ani mu kibicować. Tony, zamiast porzucić ten swój młodzieżowy gang dla miłości i związku z Marią, idzie na kolejną konfrontację. Na końcu Maria, choć musiała naprawdę nienawidzić Chino i miała okazję go zabić, nie zrobiła tego. I w ogóle końcówka jest jakaś dziwna. Nie wiadomo, jaka i czy w ogóle kara spotkała Chino za morderstwo.
I nie wiadomo, dlaczego Anita skłamała grupie Tony'ego na temat Chino i Marii. Czy tylko dlatego, że chciała go sprowokować do targnięcia się na życie lub innego desperackiego kroku? W sumie odegrała ważną rolę w fabule, a jednak jej postać nie została rozwinięta.
Para głównych bohaterów twierdzi, że ich rodzice nigdy by nie zaakceptowali ich związku, a jednak w filmie w ogóle ich nie widać. Ci rodzice cały czas są nieobecni.
Właśnie o to chodzi! Rodzice nie uczestniczą w życiu tych dzieciaków, a ze strzępków informacji dowiadujemy się że mają problemy z alkoholem, prochami, pracują na ulicy. Pokazano tu młodzież ulicy lat 50. niczym małe dzieciaki bawiące się w wojnę na podwórku (prawie jak Chłopcy z placu broni) a dodatkowo głupiutki, osiłkowaty Tony bawi się w kochanka ciesząc się z poderwania zakazanej latynoski. Warto zauważyć że tutaj Maria w przeciwieństwie do Szekspira nie zabija się na końcu - może uczucie jednak nie było tego warte?
Na koniec jednak pojawia się jedyny pozytywny element w tej całej dziecinadzie - wydaje się że gangi się opamiętały, szkoda że tak późno.
Maria się nie zabiła, bo i Tony nie popełnił samobójstwa, tylko został zabity - inaczej niż w "Romeo i Julii".
Szekspir też nie zabił się na końcu. :) Tak, wiem, skrót myślowy, ale literalne znaczenie jest wiadome i zupełnie inne niż domyślne. :)
Tak, wydaje się, że gangi się w końcu opamiętały, ale jakie były dalsze losy Marii i Chino, to już nie wiadomo.
''Gangi, których główną bronią jest ruszanie dupą!''
Bo trzeba mieć troszkę rozumku i wiedzieć na czym polega musical. Plebs nie zrozumie.
O!
Wybitny Wielki Ja.
A może Petroniusz?
Nie, Petroniusz nawet w sarkaźmie nie był chamski, choćby: "Czy nie sądzisz, o boski, że tysiąc rozebranych dziewic robi mniejsze wrażenie niż jedna?"
Obejrzałem już sporo musicali i zgadzam się z Tobą. WSS jest po prostu o kant stołu rozbić. Niby miał być dramat, ale jak dla mnie dramatem były ciągłe piruety i fakt, że prawie wszyscy mieli tam nierówno pod sufitem. Do tego piosenki są tylko przeciętne. Film o gówniarzach z ulicy, nic więcej.
Ja też nie jestem znawcą musicali, ale wydaje mi się, że trzeba przy ocenie filmu uwzględnić, że ocenia się właśnie musical: dlatego, nie można stosować tych samych kryteriów wiarygodności psychologicznej i prawdopodobieństwa zdarzeń, co przy normalnej fabule. Również sposób przedstawienia treści może się wydawać infantylny, bo siłą rzeczy musi być uproszczony, sprowadzony do czytelnych, krótkich tekstów i teatralnych, wyolbrzymionych gestów. Podobnie jak w operze. Bo, podobnie jak w operze, ogląda się taki utwór nie dla realistycznej treści, a właśnie dla jej artystycznego przetworzenia: dla muzyki, pieśni, sposobu skrótowego ujęcia zasadniczego przesłania opowieści, oraz właśnie dla tych dość mocno "przesterowanych" emocji -- rodzaju romantyzmu, który w innych gatunkach dawno już stał się anachroniczny.
Mnie jednak West Side Story również zawiodło. Z prostej przyczyny: dla mnie to przedstawienie to bardziej balet z elementami musicalu niż musical. A taniec jako forma ekspresji do mnie (niestety) nie trafia. Dlatego do filmu podchodziłem dwa razy (za pierwszym razem zniechęciwszy się na tyle, że nie byłem w stanie kontynuować), bo pierwszy kwadrans w całości wypełniony jest baletem, a i przez dalszych kilkadziesiąt minut wyraźnie przeważa on nad śpiewem i rozwojem fabuły. Potem jest nieco lepiej, ale, tak czy owak, taniec dominuje -- przynajmniej w moim odczuciu. Szczególnie zaś irytował mnie motyw pstrykania palcami -- pewnie dość sprytnie pomyślany jako element przewijający się przez cały spektakl, a przy tym w jakiś sposób odpowiadający rzeczywistości, tym niemniej, na dłuższą metę nadmiernie narzucający się i męczący.
Podsumowując: dla amatorów śpiewu i tańca niewątpliwie może to być arcydziełem -- dla mnie, "kupującego" jedynie konwencję dramatu śpiewanego, był to targ: 2 godziny hołubców i pstrykania palcami za kilka (około czterech, zaledwie) ładnych piosenek. Trochę słabo.