Film nie ma nic wspólnego z buddyzmem, wiem bo mam kolege buddyste.
Reżyser jest katolikiem i próbował zrobić coś na kształt pseudobuddyzmu.
Scena z policjantami, którzy z nudów strzelają z pistoletów na wysepce jest idiotyczna i jest dowodem na to jak beznadziejny jest to reżyser. Po pierwsze policjanci nie strzelają ze służbowej broni, jeśli nie muszą. Po drugie nie strzelają dla zabawy. Po trzecie i najważniejsze mam uwierzyć że będąc na pięknym jeziorze, w cichym miejscu, będą z nudów strzelać do drzew czy roślin, okazując jakikolwiek brak szacunku dla tego mistrza buddyzmu i tego miejsca? Tutaj nie chodzi o to że żują gumę czy grają w karty, nie, oni strzelają ze służbowej broni. Scena jest idiotyczna i bezsensowna i głupia i ma być mało subtelnym dowodem na to że ludzie spoza tej wysepki, są zepsuci, próżni i źli.
Cały film opiera sie na tym schemacie, tylko ascetyzm przynosi szczęście, wszystko co jest poza wysepką, cały ten zewnętrzny świat jest tylko zbiorem niepotrzebnych pokus, które tylko przeszkodą w osiągnięciu duchowego szczęścia.
Problem tylko w tym że paradoksalnie taki sposób życia i funkcjonowania jest nienaturalny wobec ludzkiej natury, czyli film sam sobie zaprzecza.
Aha i skąd ten mnich brał pieniądze na jedzenie i życie, gdy mieszkał na tej wysepce?
I co znaczyło to magiczne pływanie wysepki po jeziorze? Pewnie jakaś głęboka metafora?
wybacz ale ten ten pierwszy tekst to prawie jak z chłopaki nie płaczą "-byłeś w stanach
-nie
-no właśnie a ja
znam kogoś kto był"
hehehe
Reszty nie komentuje bo dopiero zamierzam obejrzeć
""Scena z policjantami, którzy z nudów strzelają z pistoletów na wysepce jest idiotyczna i jest dowodem na to jak beznadziejny jest to reżyser. Po pierwsze policjanci nie strzelają ze służbowej broni, jeśli nie muszą. Po drugie nie strzelają dla zabawy."
Serio? Mam znajomego policjanta, który dla zabawy zastrzelił swego psa.
"Cały film opiera sie na tym schemacie, tylko ascetyzm przynosi szczęście, wszystko co jest poza wysepką, cały ten zewnętrzny świat jest tylko zbiorem niepotrzebnych pokus, które tylko przeszkodą w osiągnięciu duchowego szczęścia. Problem tylko w tym że paradoksalnie taki sposób życia i funkcjonowania jest nienaturalny wobec ludzkiej natury, czyli film sam sobie zaprzecza. "
Nie to ty sobie zaprzeczasz. Wpierw piszesz o ascezie jako wymogowi duchowego szczęścia następnie o ascezie jako rzeczy szkodliwej dla organizmu. Duch a organizm to dwie rożne rzeczy. Zresztą brak telewizji, alkoholu czy komputera to nie jest od razu asceza. Życie, jakie pędzili ci mnisi to raczej droga środka postulowana przez budde. Gdyby jedli tylko owoce, które same spadną z drzewa, zwierzęce odchody i popijali to deszczówką to by była asceza.
„Aha i skąd ten mnich brał pieniądze na jedzenie i życie, gdy mieszkał na tej wysepce”
Zbierał zioła i pichcił z nich wywary, które następnie sprzedawał w mieście? Dorabiał w pobliskiej wiosce jako masażysta? Jest wiele możliwych odpowiedzi. Trzeba tylko wysilić wyobraźnie no chyba, że ty lubisz mieć wszystko podane na tacy.
„I co znaczyło to magiczne pływanie wysepki po jeziorze? Pewnie jakaś głęboka metafora?”
To nie było żadne magiczne pływanie i to nie była żadna wysepka. To był drewniany dom zbudowany na tratwie. Tratwy mają to do siebie, że pływają.
Wcale mnie nie dziwi fakt, że określasz ten film mianem "bezsensowny", skoro oglądając go skupiłeś się na przysłowiowych pierdołach.
Ten film nie jest o policjantach i sposobach spędzania przez nich wolnego czasu. To nie ma kompletnie żadnego znaczenia, podobnie jak to skąd mnich brał jedzenie.
Wydaje mi się również, że mijasz się z prawdą pisząc:
"Cały film opiera się na tym schemacie, tylko ascetyzm przynosi szczęście, wszystko co jest poza wysepką, cały ten zewnętrzny świat jest tylko zbiorem niepotrzebnych pokus, które tylko przeszkodą w osiągnięciu duchowego szczęścia".
Myślę, że jest wręcz przeciwnie, o czym świadczy scena, w której stary mnich znajduje w łodzi ucznia i dziewczynę. Uczeń mówi "postąpiłem źle, przebacz mi mistrzu", na co mnich odpowiada: "to dzieje się samoistnie, to jest natura" (mając na myśli to, że uczeń uległ kobiecie).
Pokusa jest więc jednym z trybików maszyny, którą jest natura, i ten trybik jest potrzebny do zachowania ładu w niej panującego. Duchowe szczęście jest natomiast osiągane nie tyle poprzez nieustanne opieranie się pokusom, a jej zrozumieniu i pogodzeniu się z jej konsekwencjami, gdy już się jej uległo. Niech świadczy o tym scena, kiedy uczeń wraca po zabiciu swej kochanki i żali się mnichowi. W odpowiedzi słyszy:
"czyż nie wiedziałeś wcześniej jaki jest świat ludzi?" (Nie dopatrywałbym się bynajmniej w tym zdaniu tezy: ten zewnętrzny nieascetyczny świat jest podły.)
"Czasami musimy porzucić rzeczy, które lubimy. Co lubisz ty, lubią także i inni".
Tu właśnie tkwi sedno i źródło zrozumienia, otwierające drogę do duchowego spokoju w świecie ludzi.
-------------------------------------
Gorąco polecam ten film.
-------------------------------------
Kim jest kobieta z zasłoniętą twarzą?
Czy to ta kobieta,która przyszła z tą kobietą w której mnich się zakochał czy po prostu jakaś kobieta, która podrzuciła dziecko? Jeśli to ona to czemu zakrywa twarz?
Nie jest to jakaś głęboka metafora... Całość to metafora ludzkiego losu. Kiedy mamy nowych mistrza i ucznia i ten uczeń znowu męczy zwierzęta to zamyka się koło Samsary, cykl narodzin i śmierci - cykl ludzkiego cierpienia.
Nie ma co czepiać się o realizm. Nie pokazano też jak mnich załatwia potrzeby fizjologiczne. Więc to znaczy, że się nie załatwiał?
"...tylko ascetyzm przynosi szczęście, wszystko co jest poza wysepką, cały ten zewnętrzny świat jest tylko zbiorem niepotrzebnych pokus, które tylko przeszkodą w osiągnięciu duchowego szczęścia." Hmmm brzmi jak buddyjska koncepcja nirwany - aby osiągnąć nirwanę należy się wyzbyć wszelkich pragnień, które są źródłem cierpienia. Tym samym wyrwać się z Samsary.
Jest jak najbardziej buddyjski, czyli w związku z ich wieloletnimi próbami zrozumienia duszy - jak najbardziej ludzki.
Dość! Jest już późno, nie mam sił na polemikę.
Rewelacyjny film - kalos kagathos
"Aha i skąd ten mnich brał pieniądze na jedzenie i życie, gdy mieszkał na tej wysepce?"
Może miał gdzieś ukryty bankomat?
Nieźle, wytłumaczenie z bankomatem całkiem prawdopodobne, dla mnie jednak bardziej realnym wydaje się że po prostu mnich zakopywał drobniaki z których wyrastały potem drzewa pieniężne ze sporymi nominałami na banknotach. No i ta wersja lepiej się wpasowuje w krajobraz.
Mi się też się w ogóle nie podobał. Film o przemijaniu itp. Nie jest to ukazane w jakiś specjalnie ciekawy i poruszający sposób. Może nie potrafię odczytać tych wszystkich ukrytych symboli dla wtajemniczonych ale samo przesłanie wydaje się nad wyraz proste. Nie odbieram filmu jako dzieło i zupełnie nie zgadzam się z tak wysoką oceną.
Szkoda, że nie zrozumiałeś filmu.
Po cholerę koncentrować się na takich pierdołach?
Jak dla mnie cudny film.
PS: Swoją drogą zaskoczyło mnie to że reżyser jest katolikiem. W jego filmach b. mocno widać wpływy Buddyzmu.
Tu tak naprawdę nie chodzi o buddyzm. film równie dobrze mógł przedstawiać Robinsona na bezludnej wyspie. Chodzi o przemijanie i nieuchronność wszystkich perypetii, których podczas życia doświadczamy. Film, owszem ma prostą konstrukcje ale ta prostota jest jego siłą. Zatoczyliśmy krąg. Mamy namiastkę przemyśleń, które pewnie pojawią się w naszych umysłach w późnej starości - o ile będziemy mieli szczęście jej dożyć. Bardzo mądry film. Prostota nie przekreśla mądrości - wręcz przeciwnie.....
eee... Masz pretensje do filmu, że przedstawia sobą poglądy, z którymi się nie zgadzasz? Palenie książek czas zacząć! Napisałeś, że scena jest bezsensowna, po czym ją zinterpretowałeś nadając jej tym samym sens. Gdzie tu logika? Muszę też przyznać, że posiadasz ciekawą definicję natury. Do tej pory raczej spotykałem się z definicją natury (w sensie antropologicznym), jako przeciwstawienia cywilizacji i zawężeniami tej definicji, podczas, gdy Twoja definicja natury rozszerza ją obejmując cywilizację i wykluczając kontakt z dziką przyrodą. A przynajmniej tak to zrozumiałem.