Wydawało się, że tak głośny skandal w rękach markowego reżysera to będzie hit.
Niestety poza sekwencjami "paradokumentalnymi" na lotnisku, w areszcie czy w więzieniu,
reszta filmu to jedna, wielka klapa.
Scenarzysta i reżyser jakby zapomnieli, że szefem jednej z najpotężniejszych instytucji
finansowych świata i prawie murowanym kandydatem na prezydenta Francji nie zostaje się
przez przypadek.
Jednowymiarowa postać głównego bohatera, który poczynając od początkowej sceny w
swoim biurze po przez sceny hotelowe, nic innego nie robi tylko uprawia niezdarny seks
ośmiesza i realizatorów i Gerarda Depardieu, który ubrany wygląda mało apetycznie, a co
dopiero nago.
Film sprawia wrażenie zrobionego na kolanie. Improwizowane dialogi między małżonkami o
niczym, wyprane z emocji, źle zagrane. Żenujące rozmowy z adwokatami. A przecież to był
temat, którym przez kilka tygodni żyły media na cały świecie. Sugerowano nawet prowokację
A dostajemy portrecik obleśnego erotomana, który zdziwiony wałęsa się po planie filmowym
nie bardzo świadomy tego, co go spotkało i jaki to będzie miało wpływ na jego dalsze życie i
los jego najbliższych.
Te same wrażenia mam-Przez pierwsze pól godziny myślałem,że mam do czynienia z komedią,bo Depardieu w roli uzależnionego od seksu,jak i same sceny erotyczne wyglądały przekomicznie śmiesznie,a końcówka filmu i gadka z gosposią bezsens totalny...
,,A dostajemy portrecik obleśnego erotomana, który zdziwiony wałęsa się po planie filmowym...''-świetne podsumowanie,aż się uśmiałem...
Żadna prowokacja, potwierdził to kolejne oskarżenia. Obejrzyjcie zdjęcia z rozpraw wstępnych, ten koleś naprawdę był obleśny i Depardieu dobrze go wyrysował na ekranie.