Byłem kiedyś w rwandyjskiej wiosce Niamata. Jest tam kościół. Kościół, gdzie Hutu wyrżnęli setkę pobratymców Tutsi. Kościół w zasadzie wygląda dokładnie tak jak w momencie masakry. Poplamiony krwią obrus nadal leży na ołtarzu. Wszędzie walają się ubrania pomordowanych, pały nabite gwoździami, maczety, siekiery. Dach z blachy falistej podziurawiony jest odłamkami granatów, w ścianach z cegły widać dziury po kulach.
Film Wołyń uświadomił mi jedną rzecz. Bladego pojęcia nie miałem, że to co znałem z Rwandy, jota w jotę wydarzyło się na Wołyniu. Zaznaczanie domów, inspekcje obcych w wioskach i spisywanie liczby ludności. W Rwandzie było radio, gdzie nawoływano do oczyszczenia i żniw. Na Wołyniu były cerkwie i tajne spotkania. Wreszcie to samo okrucieństwo, bestialstwo. Zmuszanie męża Ukraińca do zabicia żony Polki, Ukraińca do zamordowania Polaka sąsiada zza miedzy.
Nie miałem bladego pojęcia, że Rwanda wydarzyła się w Polsce, tak niedaleko, tak niedawno...
W byłej Jugosławii to samo się przecież zdarzyło, i to jeszcze bardziej niedawno. Wystarczyło kilka chwytliwych haseł i sąsiad mordował sąsiada.
Część ludzi już taka jest że gdy ich spuścić ze smyczy to wychodzą najgorsze instynkty. Potem ta część ciągnie za sobą różnych innych.
A co zrobili Niemcy, naród przecież cywilizowany ...
Przykłady można mnożyć.
Tacy jesteśmy. Może nie ty, może nie ja, ale my, ludzie.