Ostatnio błądząc po kanałach natknęłam się na ten film, a ze w telewizji nie leciało kompletnie nic stwierdziłam że zaryzykuje. Szczerze? Liczyłam na kolejną komedię romantyczną. Ale tak mniej więcej w połowie zaczęłam się zastanawiać co ja tak właściwie oglądam. Aż w końcu zaczęły się jakieś dziwne jazdy z uzależnieniem bohaterki i ujęcia rodem z „Requiem dla snu”. Film mnie zaskoczył. Niestety nie pozytywnie. Nie był to czas do końca stracony bo momentami szeroko otwierałam oczy ze zdziwienia i nie dowierzałam że ktoś dopuścił coś takiego do szerokiej dystrybucji. Po seansie do mnie ze z założenia miała to być ambitna produkcja ukazująca dążenie bohaterki „na szczyt” w krzywym zwierciadle. Coś w stylu „Wojny polsko-ruskiej”. Niestety nie wyszło. Film jest tak zły że aż dziwne że tylu dobrych lub niezłych aktorów zgodziło się na udział. Kot zapewne chciałby zapomnieć o udziale w tym gniocie. Natomiast Bohosiewicz wówczas zaliczyła dwa najgorsze filmy roku (Oprócz „Wojny...” zagrała również w „Kac Wawie”) co niestety zaprzepaściło Jej niezle zapowiadającą się karierę.