w ten weekend oglądałam 'Wojnę Harta' w tv i 'Generała Nila' w kinie. Trudno w ogóle porównywać oba filmy, ale w recenzji 'Nila' zarzucono mu patos i pomnikowość głównego bohatera, a temu filmowi - o dziwo nie, choć moim zdaniem jest tak po amerykańsku patetyczny i nadmuchany, że momentami zbierało mi się na śmiech. Zwłaszcza te przemowy o waleczności, honorze, prawdzie, demokracji... blablabla. 'generał' ni musiał o tym mówić, aby wszystko było jasne i stokroć bardziej prawdziwe i poruszające.
Jak to jest, że Polacy zawsze gorzej oceniają to, co swoje i mają większe wymagania, a na zachodnie, zwłaszcza amerykańskie produkty przymykają oko i pieją z zachwytu...
Niepojęte...
Pomnikowość "WH"? "Generała..." nie widziałem, więc nie będę się wypowiadał
na temat porównywania tych filmów, ale zastanawia mnie, któremu bohaterowi
"Wojny..." zarzucasz pomnikowość? Bo chyba nie samemu Hartowi, człowiekowi,
który w tej historii dopiero buduje swój charakter (notabene, proces jego
dojrzewania to jeden z większych plusów filmu, głównie dzięki świetnej
kreacji Farrella).
Co do patosu, to bym nie przesadzał. Oczywiście mamy go w filmie całkiem
sporo, jednak bez przesady. Nazwałbym to raczej powagą. Uważam, że należy
się to tragedii jaką była II woja światowa i milionom istnień, które
pochłonęła. Sam teraz zabrzmię nadmiernie patetycznie, ale nie wolno nam,
ludzkości, o tym nigdy zapomnieć i dlatego nie lubię, kiedy dzieła traktują
ją choćby z cieniem niefrasobliwości. Toteż wydaje mi się, że "Wojna Harta"
jest idealnie wyważona.