Ten film coś w sobie ma. Trudno jest mi okreslić, co konkretnie, ale na korzyść "Wojny Harta" działa sam fakt, że potrafił on mnie zainteresować - mnie, zagorzałą przeciwniczkę filmów wojennych (wyjątek: Helikoper w ogniu i, od niedawna, Wojna Harta).
Co mnie w filmie urzekło? Na pewno sama sceneria - nie jakieś bezmyślne ostrzeliwanie się nawzajem, ale świat niemieckich obozów i życie amerykańskich jeńców... wcale nie takie tragiczne, jak to niekiedy podczas II wojny światowej bywało. Ale jednak z drugiej strony, reżyser świetne przedstawił całą tę niemiecką "wyższość", jaką za wszelką cenę starali się zachować. No i niesprawiedliwość. Spełnij rozkaz albo giń. Zrobiłeś to, więc giń.
Świetna rola Bruce'a Willisa. Miło było też popatrzeć na zupełnie innego Colina Farrella, bez sławnego garnituru i nie uwięzionego tym razem w budce telefonicznej - co nie oznacza, że w "Wojnie Harta" nie był osaczony. Był i to w sytuacji bez wyjścia. I, co musze przyznać, sam by z tej sytuacji obronną ręką nie wyszedł.