Wszystkie nasze strachy jest filmem o pięknym, mądrym przesłaniu. Jestem filmem szczerym, otwartym na dialog, który został zrobiony, aby łączyć, szukać miejsc wspólnych, a nie pogłębiać podziały.
Postać Daniela to eklektyczna figura wołająca o wolność dla swojej miłości i wiary. Jest człowiekiem niedostosowanym, wyklucznym; jedni mówią mu: po co ci ten krzyż?; drudzy: daj sobie spokój z tą tęczą. Nigdzie nie może być prawdziwie zrozumiany, ale to właśnie jego złożoność jest jego siłą, która sprawia, że nie wyrzeka się samego siebie. Jesteśmy za bardzo skostniali w naszej społecznej dychotomii. Ludzie są zdecydowanie bardziej zróżnicowani niż nam się wydaje.
Wszyscy się czegoś boją: prawica - migrantów, LGBTQ, neo-marksistów; lewica - narodowców, kiboli ze sztachetami, konserwatywnego katolicyzmu; jedni się boją utraty urody, starości, biedy, małej ilości lajków; inni - samotności, braku miłości, słabości; jednak prawie wszyscy lękamy się nienawiści, cierpienia i śmierci. Jak napisał Frank Herbert "Fear is the mind-killer", strach jest zawsze słabością, niezależnie czy walczymy z nim za pomocą modlitywy na różańcu czy Xanaxu.
Jak można pogodzić doktrynę katolicką z aktywnym homoseksualizmem? To tak jak godzić wegetarianizm z jedzeniem schabowego. Albo ostentacyjne picie Coca-coli, gdy się pracuje w korpo Pepsi. Albo uprawianie grupowego seksu z wiernością małżeńską.
W pewnych sytuacjach jednak trzeba wybierać.