Jak interpretujecie (i czy jest tu w ogóle co interpretować) zakończenie tego filmu?
Ja widzę tutaj możliwe tylko 2 opcje:
1. Dosłowna - czyli mamy deus ex machina, w ostatniej chwili nadpływa statek, a tonący bohater, ostatkiem sił wypływa na powierzchnię, ku ratownikom.
2. Symboliczna - czyli tonący bohater ma jeszcze ostatnią wizję (nadzieję?), że w ostatniej chwili nadciąga ratunek, ale są to tylko majaki umierającego z niedotlenienia mózgu...
Oczywiście wolałbym opcję #2 (dodałaby filmowi smaczku), ale patrząc na to jak reżyser przedstawiał całą historię i głównego bohatera, to mam jednak wrażenie (pierwsze moje skojarzenie), że zafundowano nam tutaj słodko-pierdzące zakończenie, zgodne z opcją #1 (co dla mnie mocno osłabia ocenę filmu). Wg mnie, przemawia za tym sam motyw z wypłynięciem bohatera na powierzchnię i złapaniem się pomocnej dłoni. Gdyby były to tylko rojenia, to powinno się to skończyć na samym widoku nadpływającego statku (czyli bohater do końca nie traci nadziei na ratunek), ale już dalsza akcja bohatera i wręcz namacalne uratowanie go - każą mi bardziej skłaniać się ku opcji #1 i tego, że reżyser odstawił nam tu słitaśny happy end.
A jak Wy sądzicie?
bohater, a raczej jego nadzieja umiera wraz z nim, po czym widzimy szalupę ratunkową jako symbol śmierci (jego wizja pośmiertna), ja to tak widzę, pozdrawiam
masz rację, może być 1 albo 2, moim zdaniem zakoczenie specjalnie jest tak stworzone, tzw. zakończenie otwarte, jak dla mnie bardziej jedynka i w cale to nie obniza oceny filmu
opcja symboliczna ma tutaj jedyną rację bytu nadającą filmowi sens, jak sądzę, inaczej byłby tylko tuzinkowym kolejnym 'człowiekiem i morze' na płaszczyźnie stricte ziemskiej.
zmaganie bohatera to nasza ścieżka życiowa, a raczej już droga do prawdy o sobie. najpierw płyniemy np. luksusowym jachtem (lub stosujemy inne zasłony dymne (imprezy, nowe przedmioty, ciuchy, meble, praca, drinki, potrawy, ludzie, których konsumujemy zamiast starać się zrozumieć, wszystko byle nie konfrontować się z samym sobą, choć jacht dobrze to akurat symbolizuje. tutaj ten etap luksusu został praktycznie skompresowany- od razu mamy jacht z dziurą, czyli wiemy, że coś jest nie tak od początku z naszym zaspawanym w egocentryzmie życiem- reżyser zakłada że jesteśmy już istotą tego świadomą).
następnie pozbywamy się kolejnych dóbr- bohater traci kolejno nadzieję, że uda mu się go doprowadzić do stanu pełnej sterowności, z chwili na chwilę jest coraz marniej, łamie maszt, nabiera wody...potem bohater chce już tylko przeżyć.
następnie całkowicie rezygnuje z luksusowego pojazdu, który przestał spełniać swoją rolę- drinki nie działają, bo zalewa nas kolejna fala kłopotów, nie można się oddawać kąpielom słonecznym przy owiewającym wietrzyku, bo kolejna burza wywraca nasz pojazd do góry dnem. jacht tonie- mamy już coraz mniej iluzji, że uda nam się przemknąć i wywinąć się ocalając dobytek, swój dotychczasowy obraz świata i te wszystkie gadżety, które uważaliśmy dotąd za ważne i tak nas nakręcają, choć w rzeczywistości jedynie manipulują i oddzielają od innych, koncentrują na sobie i własnych potrzebach.
etap kolejny- ego maleje- przesiadamy się na tratwę- ale nadal jesteśmy wyspą, kolebiącą się na falach oddzieleni od świata, dualni. ba- nawet przycumowani do wraku naszego dotychczasowego świata. nawet nie zdajemy sobie sprawy, że gdy zatonie, może nas pociągnąć za sobą, nawet gdy wysiedliśmy.
mija czas, wielkie kontenerowce mijają nas obojętnie i wyniośle- jesteśmy za mali, zasklepieni w swoim ego, nikt nas nie dostrzega, nie słyszy manifestacji naszych potrzeb, zajęty własnymi wielkimi i ważnymi sprawami, gnając do celu zanim się zmieni sytuacja na wall street czy bliskim wschodzie i to gnanie straci rację bytu.
przychodzi jednak moment, gdy dojrzewamy w końcu do porzucenia wszystkiego, co nieśliśmy do tej pory, do porzucenia nawet ostatniej wyspy oddzielającej nas od reszty - tratwy, i może wydaje się to przypadkiem, ale podpalamy ją, nic już nas nie oddziela od wszechświata, jesteśmy jednym z kosmosem, postawiliśmy na szali własne życie i przez to stopiliśmy je z uniwersalnym porządkiem, przestaliśmy być bogatym i znudzonym egocentrykiem przemierzającym bezmyślnie kolejne mile morskie w miękkich kapciach, zarzucając białe cumy na portowe polery.
stajemy się jednością ze wszechświatem i to nas ocala.
Świetna interpretacja, jestem na prawdę pod wrażeniem. Niestety, nie zauważyłem w tym filmie nic, co sugerowałoby że jest on tak głęboki i symboliczny jak Ty to przedstawiasz (reżyser nie zrobił nic, by widzowi dać choć podpowiedź, aby nie traktował tego co widzi - dosłownie). Na siłę można symbolicznie zinterpretować nawet i Akademię Policyjną (i nie piszę tego złośliwie), sęk w tym czy w danym filmie jest coś, co sugeruje by nie traktować go dosłownie (vide: chociażby "Życie Pi"), a w All Is Lost ja tego po prostu nie dostrzegłem (dlatego też bardziej skłaniam się do interpretacji dosłownej, z przesłodzonym happy endem).
no i bardzo dobrze, że nie widzisz tego, co ja w tym filmie. każdy ma inny umysł, przefiltrowany przez miliony doświadczeń i idei, inaczej widzi rzeczywistość, jaki sens miałaby rozmowa, gdyby wszyscy widzieli to samo? wymiany handlowej?
jest wiele możliwości interpretacji jednej rzeczy, dlaczego ludzie myślą, że musi być jedna? tyle ile osób tyle prawd na poziomie względnym, nie jedna. ta najmojsza.
pomyślałam o takiej interpretacji ze względu na formę filmu- stylizacji na dokument żeglarski niemalże, jednak że jest on dość nieudolny (wiem, bo żegluję) a burze to widać, że wiadrami wody skonstruowane, i poza tym burza to nie tylko zbierające się chmury na horyzoncie, ale nasilające się i coraz gęstsze szkwały, groźnie-filmowo przechylające jednostkę pływającą, wielość barw nieba i wody, słońce, można to pokazać z góry, z boku, w wydętym żaglu, w odniesieniu do miliona aspektów a nie tak klaustrofobicznie, jak w tym przypadku (redford widzi chmury i lękliwie spełza z masztu i to wszystko)- więc kojarzy mi się to z 'dogville' larsa von triera (tylko forma przekazu) gdzie dom czy ścieżka narysowane są kredą na podłodze, co wycofuje uwagę widza z wydarzeń i kieruje ją w inną stronę. (oczywiście obraz jest przez to trudniejszy w odbiorze i nie dziwię się, że wszyscy są wkurzeni, bo spodziewali się chociaż fajnych widoków na żaglach)
tutaj dla mnie to ewidentna ścieżka rozwoju wewnętrznego, celowa nuda fabuły uwypukla idee, które się przekazuje.
robert redford lepiej by sam nakręcił taki film, więc nie wydaje się, by chciał brać udział w nudnym i bezcelowym cudzym projekcie. raczej tak jak clint eastwood przeszedł od filmów o wartkiej akcji do niszowych produkcji, w których studium tematu skierowane jest raczej do wewnątrz.
bohater w obliczu nadchodzącej burzy w pewnym momencie bierze się za golenie- totalna fikcja literacka, nikt o tym nie myśli mając dziurawą łódkę i niezaształowane przedmioty na pokładzie. dlatego samotni żeglarze bywają przeważnie zarośnięci. nawet tacy, co mają autopilota;-)
i to znowu wycofuje uwagę widza ze zdarzeń: bohater albo jest gotowy już na śmierć/ puszczenie wszystkiego lub też scena ta symbolizuje kultywację ego na całego i tym samym konieczność dalszego ciągania bohatera przez kłopoty, aż do całkowitego wyczerpania tego nadęcia, kozaczenia i lansu na takim jachciku ze śnieżnobiałymi cumkami.
to oczywiście kolejna moja spekulacja;-)
może film jest po prostu nieudolny i nudny, a robert redford się wypalił i na starość nie widzi już przejrzyście w co warto się angażować, kto wie...
Żałosne, ta prostacka metafora jest już tak wyeksploatowana i tak wyświechtana,"Człowiek i ocean życia", że robienie kolejnego filmu w dodatku tak po partacku i bez znajomości choćby elementarnych rzeczy na temat żeglowania, to po prostu niewybaczalne. Ile razy już tę metaforę widzieliśmy? Człowiek w górach, człowiek w podziemiach, człowiek na wojnie, człowiek w biznesie itp itd. Nie zęby bolą od tego dyletanckiego przedstawienia. Titanic to przynajmniej był zrobiony z przyłożeniem się do tego, a nie tak bez chęci włożenia pracy w nauczenie się choćby trochę o tym o czym się film kręci na tym konkretnym poziomie.
Dokładnie tak yonten zinterpretowałem ten film :).
Wybrałem go dlatego ze akurat lubię takie kino.
Na końcu oczywiście wytworzyło się we mnie oczekiwanie na to że zobaczę skutki szczęśliwego zakończenia . Ale tego nie było. Jak zareagowałem ? Jak na psikus :)
Co do zarzutów o słabość formy . No cóż przychodzi mi na myśl takie słowo jak homeopatia . Film jest jak leki homeopatyczne .
Na niektórych działają , a na niektórych nie :)
Tu nawet nie ma co interpretować. Łódź podpływa z przeciwnej strony, niż ta, z której widać światło. Co do interpretacji i metafor fabuły, to akurat w tym filmowi można przypisywać wyłącznie nadinterpretacje. Przeciętnej klasy kino. Nominacja dla Redforda do ZG co najmniej dziwna.