O kroczeniu w otchłań obojętności, przez brak wsparcia od osób, od których powinnismy go otrzymać najwiecej.
Twórcom udało się wywołać radość z części wizualnej i jednocześnie smutek, który niosła ta fabuła - współczucie dla osób doświadczających wiecznego niezadowolenia i malkontenctwa podczas kształtowania siebie, zamiast niezbędnej miłości, wsparcia i ciepła. Niestety bez tych podstaw nie wszyscy są zdolni do zbudowania poczucia własnej wartości, a wówczas łatwo jest wejść w tego bajgla.
A jak już przebrniemy pierwszy akt życia, to stajemy się dorosłymi, czyli egoistami pochłoniętymi pędzącą codziennością lub zatopieni w nierealne wizje kształtowane przez wyobraźnię. I uciekamy w te nierealne wizje naszej codzienności i nas samych, zapominając przy tym o najważniejszym. Czasami jest ktoś z boku kto nas ratuje, a czasami idziemy prosto do bajgla. Całe szczęście często wyłapujemy choć te momenty, które zostają z nami na zawsze.
Pierwsze pół godziny filmu było dość trudne w odbiorze. A potem… niezwykłe przygniatające przygnębienie, pomimo obrazu, kolorów, muzyki, tempa i wszystkiemu innemu, mającemu wywoływać uśmiech.
Dziękuję Ci za ten komentarz, dzięki niemu wiem, że nie zwariowałam.
W tej całej wielobarwnej papce z latającymi dildosami i mało wyrafinowanym humorem uderzyła mnie głębia przekazu.
Nie wiem czy to słuszna interpretacja intencji twórców czy już nadinterpretacja, ale mam podobne przemyślenia do Twoich.
Ten film do mnie od razu przemówił, bo od lat praktykuję buddyzm, a ten film jest bardzo buddyjski w swoim przekazie. On pokazuje całe koło zen, czyli drogę jaką przechodzi się w praktyce buddyjskiej. 0 stopni - punkt wyjścia - umysł pomieszania i niewiedzy. 90 stopni - doświadczenie, że wszystko jest jednym. 180 stopni - doświadczenie, że NIC NIE ISTNIEJE (!!!). Co prowadzi do punktu 270 stopni - można zrobić wszystko. A skoro tak, to następuje 360 stopni - powracamy do punktu wyjścia, ale już z zupełnie innym umysłem/świadomością. Jak to jest powiedziane w ostatnim z "obrazów pasterskich" zen, "Powraca na targowisko z przynoszącymi radość dłońmi".
Na tym tle bardzo ciekawa jest zniekształcona droga, jaką szła Jobu Tupaki. Z punktu 0 została sztucznie "wrzucona" w punkt 270 stopni, bez zrozumienia jego znaczenia, po czym cofnęła się do punktu 180 stopni, błędnie rozumiejąc go negatywnie, i stworzyła "bajgla", w którym chciała się unicestwić. Ostatecznie jednak Evelyn, która pokonywała te etapy we właściwej kolejności, pomogła jej przejść do 360.
Genialna scena z kamieniami, też esencja buddyzmu. Po prostu bądź. Wszystko jest po prostu takie jakie jest.
Ja tu nie widzę żadnego przygnębienia. To niezwykle radosny film.