Niby pomysł mega, ale tak boleśnie niedopracowany, że cały czas jego trwania kpiliśmy wszyscy z niedociągnięć.
Pomijając samą genezę tych realiów, gdzie rzucono luźno 'inżynieria genetyczna', ale tak naprawdę nijak nie uzasadniono, dlaczego tylko rok można żyć po 'limicie' i dlaczego umierają, jakby ich ktoś odłączył od kontaktu. Jakim cudem obciążanie swojego organizmu wieczną młodością nie ma żadnych konsekwencji?
Clue tego filmu to stwierdzenie, że ludzie nie są stworzeni do życie wiecznego, a jednak poza napadem rezygnacji u jednego kolesia na początku filmu nie wykazano ani jednego powodu, dla którego rzeczywiście miałoby tak być. Biologicznie bez sensu.
Dalej. Po co wrzucać organizację dobroczynną gdzieś, gdzie nikt nie daje na to swojej kasy? Z czego ona ma niby działać? Ta misja trochę naciągana była, nie powinna funkcjonować nawet.
Sam motyw rabunku to już czysta kpina. W normalnym życiu, jak ktoś jest napadnięty to wiadomo, nie cuduje, bo straci kasę, ale zachowa życie. Tutaj zaś, jak ktoś traci 'kasę' to automatycznie umiera, więc dlaczego do jasnej cholery wszyscy stoją jak te zasmarkane tuczniki na rzeź i nie walczą? Zwłaszcza w dzielnicy, gdzie napady są co chwilę i każdy żyje w sytuacji ciągłego zagrożenia - nie powinni się czasem wychowywać w przygotowaniu na to? Bogaci mają ochroniarzy, ale biedni mają własne pięści ffs.
Co jeszcze... Skoro walutą jest życie, dlaczego nikt się nie wycwanił i nie wprowadził handlu wymiennego? Po co tracić kolejną godzinę życia, skoro można uzyskać coś dając jakiś przedmiot w zamian?
No i naturalnie jeden z najbardziej lotnych tematów naszych czasów - hakerstwo. Naprawdę absolutnie NIKT nawet nie próbował wydumać, jak obejść system i doliczać sobie czas w nieskończoność? Przecież to tylko cyferki, najwyraźniej nie ma różnicy, ile ich jest, skoro można żyć wiecznie.
Niby oglądało się go dobrze, ale cały czas towarzyszyło mi ubolewanie nad nieskończonym bezsensem świata, na którym została oparta nienajgorsza w sumie fabuła.
Można obejrzeć w nudny wieczór, ale po co, skoro w zasięgu ręki jest utrzymany w podobnym 'pośpiechu fabularnym', a o ileż lepszy Crank?
Cześć. O, jak bardzo podoba mi się Twój komentarz. Ja właśnie obejrzałem ten film i mam podobne zdanie.
Pomysł co prawda naciągany, ale mogli go lepiej poprowadzić. Film niestety obfituje w takie absurdy jakie wypisałeś. Ba! Pęka od nich w szwach. Dla mnie najgorszym wątkiem była sprawa tej dziewczyny, która ma 10 lat życia mimo, iż możecie mieć tysiące (ale to jeszcze da się wytłumaczyć racjonalnie - przezorność a tatuś i tak doładuje w swoim czasie). Natomiast nie daję wiary w jej zabawę w Bonnie i Clyde'a. Po co przyłączyła się do niego? W celu rabowania banków?! Serio? Oni teraz zostali "rabusiami czasu"? Pomijając już fakt jak łatwo w ich mieście rabuje się banki! Skrajna głupota. Jednak jeszcze większa głupotą były słowa naszej bohaterki jakoby "codziennie patrzyła na śmierć". Co za bzdura! Serio? Codziennie patrzy na śmierć? Gdzie? Przecież żyje w swoim zblazowanym świecie konwenansów. Gdzie niby ogląda śmierć na co dzień? W telewizji? Rozumiem bohatera bo mieszka w getcie biedoty, ale ona? Córeczka tatusia? Co za bezsens. Do tego... pamiętacie scenę pływania w wodzie? Ona i on? I moment zbliżenia? Buziaczka to mu nie da, ale NAGA do wody to ochoczo włazi. Tym bardziej, że nigdy tego nie robiła. Ogólnie film bardzo mierny i stanowczo za długi. I kto tak naprawdę rządził w nim światem? I nie mówcie mi, że ta firma miała wyłączność. Takie rzeczy się nie dzieją.
Jeżeli mam wybrać kino Sci-Fi to proszę "Incepcję" czy "Dystrykt 9".
Niestety "Wyścig z czasem" to bardzo miałkie kino. Nic specjalnego.
Korzystając z okazji, ja jeszcze chciałbym dodać, że zapomniałem wytknąć filmowi największą rzecz. Główny katalizator.
Mianowicie pomoc naszego bohatera osobie z wiekiem rzędu 100 lat. Dlaczego mu pomógł? Ot tak sobie, dobry duszek?
To była straszna głupota. Nie wiem czy nawet chęć "pożyczenia sobie od niego minut" kryła się w domyśle. Nasz bohater po prostu ratuje komuś życie i tyle. I zostaje z nim nawet na noc, pilnując go. Cóż za dobry samarytanin.
A dla mnie, nawet przyjemnie się oglądało, poza jednym momentem, gdzie mieli przy sobie "milion" i sobie nic nie doładowali a potem musieli znów ganiać za czasem... :)
Z tego co pamiętam mieli milion lat wg amerykańskiej miary, czyli BILION lat wg naszej, cywilizowanej jednostki.
Rozumiem, że kiedy amerykanin przeżywa 10 lat, ja już umieram? Żyjemy wszscy na tej samej planecie, więc rok trwa zawsze tyle samo. Poziom logiki poniżej niecywilizowanego.
Wytłumaczę ci bardziej prostacko żebyś być może zrozumiał.
Amerykański bilion to u nas miliard,a amerykański miliard to nasz bilion.
BTW: W poprzednim poście pomyliłem milion z miliardem.
Wyjaśnijmy sobie po kolei - moje wytknęcie Tobie, że nie odróżniasz miliona od miliarda oznacza, że ja nie odróżniam miliarda od biliona oraz jestem zbytnim prostakiem by zrozumieć, że w stanach nazewnictwo dwóch powyższych jest odwrotne.
Taki dobry towar jarasz i nawet się nie podzielisz.
Co więc do rzeczy ma twoje stwierdzenie:
"Rozumiem, że kiedy amerykanin przeżywa 10 lat, ja już umieram? Żyjemy wszscy na tej samej planecie, więc rok trwa zawsze tyle samo."
Bo kompletnie tych bredni nie rozumiem w stosunku do tego co ja napisałem odnośnie innego nazewnictwa tych samych liczb.
Amerykanie nie mają miliardów biliardów itd tylko po kolei milion bilion trylion kwadrylion itd. czyli nasz milion to w Ameryce milion, nasz miliard to bilion, nasz bilion to trylion a nasz biliard to kwadrylion. Na wikipedii pod hasłem "Liczebniki główne potęg tysiąca" możesz sprawdzić.