To nie jest film o wyścigach. To film o dwóch barwnych postaciach, które łączyła determinacja oraz wspólna pasja do samochodów i do ścigania się nimi. O pojedynku któremu bacznie przyglądał się cały świat. O dwóch odmiennych postawach życiowych. O rywalizacji która przeradza się w szacunek. O pasji która ma także swoją cenę. To nie jest film tylko dla miłośników F1 - to film dla wszystkich ceniących wielkie kino.
James Hunt był niepokornym, ceniącym adrenalinę, czarującym playboyem. Nikki Lauda - chłodnym, skupionym na celu i nieco zuchwałym strategiem. Obaj w podobnym czasie zaczęli się ścigać w Formule 3 i obaj marzyli o startach w "królowej motosportu" - F1. Obaj byli obdarzeni ogromną charyzmą, niezłomnością, ciętym językiem i obaj za kierownicą byli piekielnie dobrzy. Obaj byli też gotowi do poświęceń i podejmowali ogromne ryzyko, które czasem przekraczało granice szaleństwa. Na życiu ich obu swoje piętno miał już niedługo wywrzeć tragiczny sezon '76.
Czytając powyższe zdania łatwo ulec złudzeniu, że "Wyścig" będzie kolejnym moralizatorskim dramatem sportowym o niezrozumiale patetycznej tonacji. Nic bardziej mylnego! Główni bohaterowie to postacie z krwi i kości. Popełniają błędy, żartują, mają swoje słabości, czasem zachowują się niegodziwie, mają swoją dumę. W "Wyścigu" patos często miesza się z luźniejszymi scenami, a i zabawnych kąśliwych uwag nie brakuje. Rywalizacja na torze przybiera tu zaś formę heroicznych pojedynków nie tylko z innymi kierowcami, ale też z maszyną, z własnymi ograniczeniami i niebywale kapryśnym losem. Doskonale wyważony film, w którym wyścigi nie przesłaniają życia osobistego bohaterów, ale są też wyraźnie zaznaczone i idealnie zobrazowane.
Ron Howard wykonał kawał świetnej roboty! Z niesamowitą pieczołowitością odtworzył na ekranie lata '70. Zachwyca dobór i charakteryzacja aktorów - skądinąd świetnych i doskonale wcielających się w swoje postacie. Zachwycają niesamowite podżółcone zdjęcia (jak z filmów z tego okresu) ukazujące niezwykłe piękno krajobrazów, bolidów i ich podzespołów. W fotel wbija podnosząca tempo muzyka (słuchając urywków soundtracku w internecie wzgardziłem nim - słysząc go w kinie byłem nim zachwycony) oraz świetne udźwiękowienie (gdy odpalano silnik Lotusa czułem podobne drżenia fotela jak na sali 4D). Zachwyca też dbałość o jak najwierniejsze odwzorowanie realiów - bolidy z epoki, kombinezony, stroje, reklamy. Kawał wielkiego kina!
Czy były zatem jakieś zgrzyty? Z pewnością parę da się znaleźć. Mnie - nastawionemu na sceny samochodowe - zabrakło nieco wyścigów. Nie zostały zepchnięte na drugi plan, a jak już się pojawiały to były pięknie ukazane. Może właśnie przez to czuję taki mocny niedosyt i pragnę ich jeszcze bardziej? Szybko też następują zmiany w prywatnym życiu obu panów. Od pierwszego podrywu gładko przechodzimy do ślubnego kobierca.
"Rush" jest wspaniałym hołdem złożonym dwóm wspaniałym facetom oraz barwnym i niebezpiecznym czasom Formuły 1. To nietuzinkowa historia nieznacznie ubarwiona dla potrzeb filmu. Odtworzona z niezwykłym wyczuciem. Charyzmą, osobowością głównych bohaterów tego dramatu można obdzielić z tuzin filmów. W duecie Lauda (Brühl) - Hunt (Hemsworth) jest pewien magnetyzm na miarę Gibsona i Glovera w "Zabójczej broni". Myślałem, że uodporniłem się na kino i już nie potrafię wsiąknąć w opowiadaną historię. Okazało się, że potrzebowałem tylko odpowiedniego filmu. Ronie Howardzie, dziękuję!
4+/5
PS.
Dziękuję mojemu dobremu Koledze za ten seans! Bez Ciebie i chwytu na Jamesa musiałbym jeszcze jakiś czas niecierpliwie odliczać dni do premiery filmu i szykować się do samotnego seansu. Tak było o wiele raźniej! :)
Niniejszym przepraszam też właścicieli kina.
PS2.
W internecie znalazłem krótkie, ciekawe porównanie wydarzeń z "Rush" z autentycznymi losami Laudy i Hunta. Od siebie tylko dodam, że widziany przez kilka sekund "il Commendatore" Enzo Ferrari również był bardzo podobny do prawdziwego Enza.
http://www.historyvshollywood.com/reelfaces/rush.php