Przypomina trochę "Narodziny Gwiazdy", ale JLo to nie Gaga, piosenki są drętwe, zwłaszcza tytułowa. Trochę w ucho wpada "I'm on my way" i to tyle. Całość przewidywalna do bólu, brak elementu jakiegokolwiek zaskoczenia. Wiadomo po 10 minutach, w jakim kierunku akcja się potoczy i jak to się skończy. Zaś Owen WIlson w każdym filmie gra tę samą postać, mam takie wrażenie.