Niedawno obejrzałam "Wzgórza mają oczy" Cravena i bardzo mi się spodobały. Nie bez powodu za rolę kanibala zjawiskowy Michael Berryman otrzymał nominację do Saturna.
A nowe wzgórza? Patrzyły na nas oczami usadowionymi w o wiele bardziej zdeformowanych twarzach i chciały nas schrupać jeszcze bardziej krzywymi zębami. Takie chwyty to eskalacja obrzydliwości a nie grozy.
Pochwała należy się twórcom za atrapę miasteczka, jakie przygotowywali żołnierze przed próbą jądrową (już coś takiego widziałam w jednym dramacie amerykańskim dawno temu, nie pamiętam tytułu, więc jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyło), ale dawało całkiem niezły efekt - idealne manekiny i zdeformowani ludzie.
Motyw z hymnem i flagą amerykańską beznadziejny, niby wiadomo o co chodzi, ale nikogo chyba nie trzeba w tak nachalny sposób przekonywać, że rząd amerykański źle postąpił z górnikami. Dlatego te sceny wzbudziły we mnie raczej uśmiech politowania niż strach.
Wydaje mi się, że Cravenowi chodziło o coś więcej niż tylko ukazanie negatywnych skutków promieniowania. Bo w nowej wersji "Wzgórz" trudno oprzeć się wrażeniu, że górnicy zabijają i zjadają, bo wyglądają tak a nie inaczej. W ten sposób otrzymuje się prostą analogię - odrażająca aparycja - odrażający charakter. U Cravena Jupiter, Mars, Pluto i Merkury byli po prostu bardzo brzydcy (no i posiadali wady uzębienia), ale ich wygląd jakoś koszmarnie nie raził, to znaczy, nie byli brzydsi niż "ustawa o brzydocie" przewiduje, jeśli można tak powiedzieć. Pierwotna Rubi wyglądała jak normalna dziewczyna, była wręcz ładna (dobra, poza momentami, gdy się uśmiechała), a nowa Rubi budzi litość samym wyglądem.
Michel Berryman cierpi na szpecącą chorobę, ale na jego widok nie ma się ochoty uciec gdzie pieprz rośnie. (no, a przynajmniej, ja nie odczuwam takiej potrzeby). A ci kanibale po prostu wciskają w fotel. To zbyt łatwe i tandetne posunięcie, według mnie. I dlatego w pewnym momencie film może rozśmieszać zamiast przerażać.
Nikt mnie nie przekona, że remake jest lepszy niż oryginał, choć widziałam mnóstwo takich opinii. U Cravena większość krwawych scen (zjadania ciał ofiar, gwałt) odbywały się poza kadrem przez co autentycznie wznosiły koszmarnie ciężką, duszną atmosferę grozy (czasem w horrorach najbardziej przeraża to, czego nie widać). Oglądając "Wzgórza" Cravena bałam się od początku do końca, a w nowych "Wzgórzach" od pewnego momentu po prostu lekko znudzona obserwowałam pojedynek potworów z młodym demokratą.
I jeśli po filmie z 1977 roku pojawiło się w mojej głowie parę pytań o kondycję ludzkiej natury, to tu co najwyżej zastanawiałam się nad granicami tolerancji mojego żołądka na obrzydliwość okraszoną litrami krwi.
Zainteresowanych dyskusją o "Wzgórzach" Cravena i innych filmach zapraszam na mój blog.