Gdyby za trzecią część zabrał się Singer, zapewne wprowadzony zostałby motyw podróży w czasie i program Strażników. Pech chciał, że Ratner wolał po raz trzeci odbić piłeczkę w wojnie pomiędzy ludźmi a mutantami, w dodatku w taki sam sposób jak to miało miejsce w I i II odsłonie. Znowu wojna ludzie vs. mutanty, znowu ktoś chce kogoś pozbawić mocy lub zabić i znowu przysłuży się temu(ironicznie) moc jednego z mutantów.
Całość ujęta w najbardziej durnym i irytującym scenariuszu serii. Ktoś umiera, ktoś się pojawia, ktoś traci moc, a potem ją odzyskuje w dziwaczny sposób. Twórcy nie wiedzą, co tak naprawdę chcą pokazać, dlatego serwują nam wszystko na co wpadną: od originu Feniksa, który był w miarę ciekawie wyjaśniony(swoją drogą postać całkowicie nudna i zbędna w uniwersum), przez wielką bitwę, w której biorą udział jedynie ci, którzy zasłużyli na uwagę scenarzysty(Feniks oczywiście został pominięty) oraz klasyfikowanie mocy mutantów w jakiejś skali, aż po idiotyczną pseudo armię Magneta. Wszystko nie trzyma się kupy i rozjeżdża się w ułomnej konwencji, która została całkowicie spaprana przez cały ogrom nowych postaci i starych, które nie wiedzieć czemu zostały zmienione(co to niby za nowa Kitty i dlaczego ogrywa w tym filmie taką rolę?).
Fajnie jedynie ogląda się pokazy siły Feniksa(szczególnie ten w domu - fizyka wody), bo cała reszta, włącznie z walkami mutantów - wielka bitwa, to farsa, śmiech na sali i powrót do korzeni czyli brak drużynowej walki.
Na uwagę zasłużyć mogą jeszcze liczne nawiązania do uniwersum: sala treningowa, Warren W. aka Angel, Moira. Nie broni to oczywiście filmu w żaden sposób i jest raczej wesołym mrugnięciem okiem do widzów.
Zmienia zbyt wiele w całej serii, co mogłoby się udać, gdyby film dawał coś w zamian. Ale on robi burdel w dotychczasowym uniwersum i nawet się tego nie wstydzi ba! nawet w ostatnich scenach i w scenie po napisach odkręca wszystko i kpi z widza, jasno mówiąc,że to, co zrobiono da się odkręcić. W takim razie po co te uśmiercanie i traceie mocy?
Najgorszy film starej serii X-Menów, który w ostatecznym rozrachunku jest filmem zbędnym. Zamiast niego - Days of Future Past.
No właśnie nijak, bo potem zostaje on wskrzeszony, równie dobrze obyłoby się bez tego
Niby było "przekazanie świadomości" czy jakoś tak, ale przeszli do tego bez choćby zająknięcia się.
Czyli innymi słowy mówiąc: najpierw pozbyli się danej postaci,a potem ją wskrzesili. Równie dobrze mogło nie być filmu. Skoro coś robią to dlaczego boją się konsekwencji tego i wszystko odkręcają?
W komiksach bardzo często takie sytuacje miały miejsce. Przedstawienie Phoenix (jednej z najsilniejszych i najważniejszych postaci) było raczej sensowne.
Jej postać pojawiła się z dupy. Nic nie zwiastowało jej pojawiania się, została wprowadzona po to...no właśnie, po co? Nie brała udziału w wielkiej bitwie mutantów, nie miała wpływu na kluczowe elementy filmu i w końcu, również została uśmiercona.