Film opowiada historię grupy żeglarzy, którzy po katastrofie jachtu zostają zdani na łaskę oceanu i muszą walczyć o przetrwanie w ekstremalnych warunkach. To materiał, który sam w sobie ma ogromny potencjał, oceaniczny survival to przecież temat nośny, pełen dramatyzmu i emocji. Niestety w tym przypadku potencjał został w dużej mierze zmarnowany, a film zamiast porwać, zwyczajnie nuży.
Największym problemem „Abandoned” jest jego tempo. Zamiast napięcia i eskalacji dramatycznych wydarzeń, dostajemy powtarzalne sceny: bohaterowie kłócą się, czekają, zerkają w pusty horyzont i próbują zachować nadzieję. Owszem, takie sytuacje oddają monotonię prawdziwego dryfowania na oceanie, ale przeniesione na ekran stają się męczące dla widza. Film nie oferuje wyraźnych punktów kulminacyjnych, brakuje naprawdę mocnych scen, które na chwilę wyrwałyby widza z marazmu i przypomniały, że oglądamy dramat o życiu i śmierci.
Postacie również pozostają mało angażujące. Aktorzy starają się, ale ich role są jednowymiarowe, przez co trudno autentycznie się z nimi zżyć czy im kibicować. Konflikty, które pojawiają się między bohaterami, nie są wystarczająco pogłębione, zamiast dramatów wewnętrznych, mamy raczej powierzchowne sprzeczki i drobne spięcia. To sprawia, że filmowi brakuje psychologicznej głębi, która w takich historiach jest kluczowa.
„Abandoned” jest więc filmem, który chciał być dramatem o sile człowieka i bezwzględności natury, ale finalnie wyszedł raczej jak telewizyjny dramat dokumentalny, zbyt wierny faktom, a zbyt mało filmowy. Nie ma tu iskry, nie ma emocji, które przykuwałyby uwagę. Seans da się obejrzeć, jeśli ktoś lubi historie oparte na faktach, ale trudno o jakiekolwiek większe wrażenia.