Zgadza się - jeśli już porównywać filmy tego reżysera, to wspomniany przez Ciebie tytuł jest o 2 klasy lepszy niż ta produkcja. Generalnie obraz strasznie nudny, monotonny, pozbawiony emocji i z niemiłosiernie rozwleczonymi scenami...
Nie polecam - 3/10
Zgadzam się, że do "4 miesięcy..." dzielą całe lata świetne. Zgadzam się, że obraz monotonny, mało emocjonalny, z rozwleczonymi scenami i nudnawy. Ale jednocześnie - trochę paradoksalnie - film mi się na swój sposób podobał. Jest w nim jakaś prawda, autentyzm, oryginalna forma oraz specyficzny klimat. Być może miejscami wieje nudą ale nie ma w nim fałszu i nieszczerości. Po za tym niektóre dialogi są naprawdę niezłe (policjant, lekarz czy lekarka). Nie chcę powiedzieć, że jestem tym filmem w pełni usatysfakcjonowany. Zabrakło mi głębszego spojrzenia. W każdym razie temat fanatyzmu religijnego (i nie tylko) można było lepiej wykorzystać. Choćby tak jak w "Życiu Pi" który był filmem co prawda kompletnie różnym (niemal familijnym) ale który dotykał też tematu religii i Boga w ciekawy sposób (wybierz sobie historie w którą chcesz uwierzyć. Każda historia jest prawdziwa). Na próżno szukać w "Za wzgórzami" tego rodzaju głębi. A jednak ogładzało mi się ten film całkiem przyjemnie. W każdym nie żałuje ani czasu ani kasy wydanych na bilet (a to już dużo). Choć z pewnością nie jest to film dla każdego.
PS Pozdrawiam i dzięki za pozdrowienia na "Holy Motors" ;)
Napiszę na wstępie, że nie nudziłem się na tym fiimie. To by znaczyło, że dla mnie ani nie był monotonny ani rozwlekły. Życie, które wiodą ludzie w tym "klasztorze" takie jest, niby bez tempa, bez specjalnych znanych życiu na zewnątrz atrakcji. I taki jest ten film. Skracać nie ma co i przyspieszać też nie watro. Wtedy byłby, może bardziej atrakcyjny ale chyba fałszywy.
"Zabrakło mi głębszego spojrzenia. W każdym razie temat fanatyzmu religijnego ...". Nie wiem czego zabrakło bo film nie o tym.
"Na próżno szukać w "Za wzgórzami" tego rodzaju głębi". Nie widziałem "Życia Pi", ale kategoryczne stwierdzenie, że u Mungiu nie ma głebi to conajmniej mijanie się z prawdą.
Film jest trochę w poprzek obecnym trendom europejskim, on nie atakuje religii, a tym bardziej wyimaginowanego "fanatyzmu religijnego", on jest o czymś innym. To moim zdaniem rodzaj opowieści kostiumowej o współczesnym świecie, który zostawia człowieka samotnego samemu sobie. Bez szansy na pomoc od instytucji które powinny ją świadczyć. W filmie każdy umywa ręce od problemu, poza społecznością "klasztoru". Oni też próbują się jej pozbyć, ale przynajmniej podejmują wysiłek. Robią to co wydaje im się słuszne. Ponoszą porażkę i za to ci którzy umywali ręce teraz ich osądzają i krytykują. Każdy kto coś robi może się też mylić.
Podejrzewam, że po prostu jak to w życiu bywa "państwo znowu zdało egzamin" tylko pojedynczy człowiek przegrał.
Umiejscowienie "klasztoru" gdzieś "za wzgórzami', poza miastem też jest wskazówką co do interpretacji. I nic tu o religii, a tym bardziej jakimś fanatyźmie. Po prostu film nie dla wszystich i bardzo dobrze.
Dobrze napisane;) Mówiąc o monotonii rozwlekłości nie miałem na myśli pejoratywnego znaczenia. Nie jestem co prawda miłośnikiem tego typu powolnej narracji ale zgadzam się, że ten brak tempa i niespieszność są tu potrzebne. Choć w moim odczuciu można było zrobić film bardziej atrakcyjny nie gubiąc jednocześnie autentyzmu.
Moje zastrzeżenia dotyczy nie formy ale treści i sposobu budowania fabuły. Nie wiem, być może to wynik mojej ignorancji (albo zmęczenia - ostatnio chodzę do kina notorycznie niewyspany;) ale szczególnej głębi w "Za wzgórzami" nie dostrzegłem. Ale może istotnie szukałem w niewłaściwym miejscu? ;)
Może jednak problem w tym, że ten film można zinterpretować na wiele sposobów. Zbyt wiele (co może wynikać z niezdecydowania reżysera). Pojawia się w filmie np motyw łańcucha zerwanego przez psa (zresztą dwukrotnie). Być może to jest klucz do zrozumienia filmu? Łańcuch jako symbol ograniczenia prawdziwej natury przez religie czy inny system. Na historię można więc spojrzeć jako na walkę głównej bohaterki o odzyskanie przyjaciółki. Przeszkodą i "łańcuchem" jest klasztor (jak i inne zdoktryzowane instytucje).
Każdy łańcuch który zbyt mocno ogranicza prawdziwe emocje i prawdziwą naturę, zawsze rodzi problemy i grozi zerwaniem.
Przy takiej interpretacji można dostrzec zarówno kwestie religii jak zaślepienia ideologicznego. No cóż, być może to troszkę naciągane ale mam wrażenie, że w tym przypadku żadna interpretacja nie jest absolutnie pewna i poprawna (nawet ocena społeczności klasztornej jest trudna).
Podsumowując, film ciekawy choć nie tak jak choćby irańskie "Rozstanie" czy wcześniejszy, "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni".
Tak, chyba jak każdy wartościowy film można go interpretować różnorako.
Łańcuch, ważny element w filmie i powinien zostać rozwinięty. Element opresji, zniewolenia czy unieszkodliwienia.
Ale ja go trochę pominąłem bo wydał mi się powtórzeniem, w innym miejscu, łóżka szpitalnego z możliwością przywiązania pacjenta. Taką scenę też mamy w filmie. Dla mnie stał się raczej symbolem bezradności i wyboru ostatecznego raczej niż kajdan. Symbolem niemocy.
Ale masz rację, że „każdy łańcuch który zbyt mocno ogranicza prawdziwe emocje i prawdziwą naturę, zawsze rodzi problemy i grozi zerwaniem.”. To może pozwolić dostrzec kwestie religijne, ale bez ideologii, bez fanatyzmu. Oni w tym „klasztorze” tak naprawdę są bezradni i zrozpaczeni swoją niemocą. Próbują pomóc ale to się źle kończy. Może gdyby „pozbyli się problemu” nie byłoby dramatu? Choć ja myślę, że byłby.