Film nakręcono na podstawie wspomnień poszkodowanej i takiż on jest: czarno - biały. Wyreżyserowanie samograja nie jest specjalnie trudne, wystarczy trzymać się schematu kat - ofiara, dialogi i gesty aktorskie pisze samo życie, brutalna przemoc i poddawanie się jej przez długi czas. Wiadomo, komu będziemy sekundować, a kto zbierze całą naszą nienawiść. Oczywiście współczuję tej kobiecie i jej (ich, nieprawdaż?) dzieciom, sam bym takiego drania zabił, ale takie ekstremalne nagromadzenie pozytywów i negatywów powoduje, że film oglądałem trochę jak komiks...
Może Pan podać jakieś tytuły filmów o psychopatach znęcających się nad kobietami,
przy których nie odczuwał Pan w trakcie oglądania podobnego dyskomfortu
wynikającego ze zbyt jednostronnego ukazania kto był katem a kto ofiarą,
a co miałoby zdaniem Pana wpływać na odrealnienie całej historii nadając jej charakter komiksowy?
Rozumiem Pana aluzję, ale nie użyłem słowa "dyskomfort"; pisałem nie o samym fakcie znęcania (zresztą, piętnując je), lecz o realizacji.
"Wiadomo, komu będziemy sekundować, a kto zbierze całą naszą nienawiść." - Niby tak, ale nie do końca.. Proszę poczytać komentarze innych widzów: "głupia baba", "on była współwinna", "widziały gały co brały"
W końcu to film telewizyjny. Gdzieś do połowy jeszcze liczyłem na jakiś błysk, ale dostaliśmy nijaki produkt rzemieślniczy. W innych wątkach naczytałem się o wyższości europejskiego kina nad amerykańskim... Ciekawe, bo ten "Europejczyk" ze swoją sztampą i patosem na końcu - bardziej przypomina filmidła zza oceanu. Zarówno w Europie - jak i Ameryce - tworzy się produkcje: dobre, słabe, średnie itd., "Zabiłam, aby żyć" - to w najlepszym przypadku średniak. Wylane łzy widza - nie zaleją dziur natury technicznej.
Co do fabuły - to nie oceniam decyzji głównej bohaterki, trudno dyskutować z faktami, bo oglądaliśmy rzekomo historię prawdziwą. Bardzo smutną i pouczającą. Czepiam się wyłącznie wykonania.