Z badziewną muzyką, badziewnymi strojami i badziewną fabułą. Wątek z biskupem (?) idiotyczny. Dla Johna Wooda to chyba była rola życia. Przezabawna końcowa scena jak mnisi (?) a to w białych strojach, a to w niebieskich, stoją jak zaczarowani statyści, gdy między nimi goście jeżdżą konno, walą się mieczami i ich lidera spotyka marny koniec.