Co to w ogóle jest... przeczytałam opis, myślę sobie, że będzie ciekawa historia,
początek mnie w tej myśli utwierdził, a później... ehh...
Ja bym to nazwała komedią romantyczną, dość pesymistyczną, ale jednak...Mary kocha
męża, Jimmy kocha Sam, Sam kocha Pitera, Piter też ją kocha....
Malastrazza ma być w założeniu sadystą który wymordował połowę jeśli nie większość
mieszkańców i to z zimna krwią, a co widzę? Dziadka, który trzepie ze strachu portkami
przed piętnastolatkiem, który jest w sumie rozpieszczonym gówniarzem, nie zdającym
sobie sprawy z tego co robi, broni go fakt, że ostatecznie wstrzymał wyburzanie i pokazał
miejsce przetrzymywania Sam, ale poza tym nic tylko strzelić go w łeb, może mózg by się
znalazł...
Aktorka grająca Sam tez jakaś taka nijaka, ani ładna, ani zdolna, generalnie
dysponująca jedną miną i zdolnością rozszerzania oczu jak kot ze Shreka.
Dałam 4 punkty za budynek, którego mi szkoda bo mógł być podkładem dla niezłej
historii i ogólnie robi wrażenie oraz za muzykę, która nadrabiała za aktorów.