Jak w temacie. Typowe studium marynarza, który spędził życie na morzu, po zejściu na ląd nie może się odnaleźć w statecznej rzeczywistości. Czuje się na lądzie niepotrzebny, nie ma bliskich, nie pasuje do ludzi i otoczenia, jego świat i życie zostało na morzu, na statkach, gdzie zawsze coś się działo i takie życie było chyba wielką przygodą. Na lądzie niestety marynarze czują się niepotrzebni, rozwód z morzem to tragedia dla nich, bo za bardzo byli związani z innym żywiołem, gdzie życie było chyba "prostsze" (kucharz zrobił dobry obiad) i jeszcze mu w dolarach płacili, dużo by wymieniać...
Kiedyś jeden emerytowany marynarz powiedział mi, że jego koledzy poumierali z whisky w ręku na bujanym krześle przed telewizorem (być może tęskniąc i wspominając ciekawe życie na morzu...)