Film ten oglądałem u znajomych na domowej imprezie filmowej, więc nie mogłem tak sobie wstać i wyjść. A zrobiłbym to chętnie mniej więcej po pół godzinie projekcji. Ostatnie pół godziny to była dla mnie istna męka. Owszem, plenery od czasu do czasu się pokazują i są bardzo malownicze, ale to chyba jedyny atut tego obrazu. Weźcie teatralne, sztuczne i licznie prezentowane (łącznie, jak obliczyłem ok. 17 minut filmu!) ciągłe bieganie w te i we w te po lesie (dżungli?) prezentowane przez obojga głównych bohaterów, dodajcie do tego masę idiotycznych dialogów i jeszcze głupszych zachowań (zwłaszcza tubylców), oraz tony ociekających słodyczą, łzawych melodramatycznych scen z łażącymi motylkami i ćwierkającymi ptaszkami w tle i wyjdzie wam w skrócie to, "co autor chciał nam powiedzieć" - czyli ...nic. :-). Brrr.... Film przypisałem do kategorii "Do podcinania sobie żył", gdyż na to właśnie zasłużył. I nie chcę słyszeć żadnych usprawiedliwień typu, że to już było dawno, że to technika z lat 50-tych XX wieku itp. "Afrykańska Królowa" - o ile mnie pamięć nie myli - jest chyba z późnych lat 40-tych, a różnica pomiędzy tymi dwoma obrazami jest kolosalna - oczywiście na korzyść "Afrykańskiej Królowej". Ludziom, którzy lubią łzawe, przesłodzone i nijakie w treści kiczowate melodramaty - polecam. Pozostałym szczerze, a nawet bardzo szczerze - odradzam!