Zgroza. Oszustwo w biały dzień i jawny przekręt. Tylko tak można określić szum marketingowy i działania mające na celu wmówienie ludziom, że wreszcie jest na co pójść do kina. Pierwsza połowa filmu jest całkiem przyzwoita. Bałem się uczciwie, jak na przyzwoitym horrorze. Natomiast to, co dzieje się w drugiej części przekracza wszelkie pojęcie. Najpierw Mel Gibson, dla ochrony przed Obcymi zabija deskami drzwi i okna swojego domku na wsi a Obcy - biedne niemoty nie wiedzą jak te drzwi i okna sforsować. Filozofia do tego dorobiona jest taka, że Obcy nie mogą użyć swojej zaawansownej technologicznie broni, żeby nie uszkodzić planety (!) więc muszą walczyć wręcz. Nie do wiary, że przechodzi mi to przez gardło. Wszystko przyprawione płaczliwymi wspomnieniami o tym, jak to główny bohater stracił żonę, jak rodziło mu się dziecko, jak to jego brat grał w "bejsbol" (tak w napisach wyglądał baseball) i inne tym podobne, duszosztipatielnoje zagrywki. W tym czasie Obcy trzyma syna głównego bohatera na rękach aby zrobić mu kuku, ale dzielny, wrażliwy i ludzki Mel wspomina swoją nieżyjącą już żonę, która zginęła w wypadku samochodowym. Wcześniej, powaliła mnie scena, w której niezamierzony zabójca wspomnianej żony oświadcza Melowi, żeby nie "zaglądał do spiżarni, bo zamknął tam Obcego". Ratunkuuuuu...
Film się skończył, a wiele osób siedziało dalej na widowni mrugając z niedowierzaniem oczami. Gdybym wszedł wówczas do sali i spojrzał na nich mógłbym pomyśleć: właśnie obejrzeli wielkie dzieło. Ale Ci biedni ludzie po prostu nie mogli uwierzyć, że można nakręcić tak piramidalną bzdurę...