Różne czytałam recenzje "Znaków" i rózne słyszałam o tym filmie opinie. A skoro tak się dzieje, to znaczy, że film warty jest obejrzenia. No bo jeśli tak czesto się o nim mówi... Obejrzałam. I chociaż koleżanka, która mnie w tym uprzedziła gorąco mi to odradzała, ja się tym filmem zachyciłam. No, może nie kompletnie, ale wynika to pewnie z faktu iż nie do końca udało mi się go zrozumieć.
Jak sam tytuł nakazuje, tak i ja zaczęłam szukać w "Znakach"symboli. I znalazłam. Całe mnóstwo. Może moja interpretacja odchodzi trochę od normy (przynajmniej tak stwierdzili znajomi), ale sprawiła, że "Znaki" urosły u mnie do rangi DZIEŁA. I nie chcę słyszeć, że "mało pokazali", "nic strasznego się nie działo", " a zakończenie jest do kitu". Widocznie ja nie zrozumiałam filmu dobrze, ale niektórzy nie zrozumieli go wcale.
Mniej więcej od połowy filmu porównuję Graham'a Hess'a do Boga. Tego żyjącego na ziemi i opiekującego się ludźmi. Nawet ubierają go na niebiesko ... Po prostu sprawia wrażenie opiekuna, tego, który trzyma rękę na pulsie i to rękę nie jakąś tam - zwykłą. Może to tylko dziei niemu Radio przeżywa na strychu ...
No coż, ciąg dalszy nastąpi. Jeśli w ogóle ktoś zechce to przeczytać. Oto właśnie jest mój zwierzchnik - czas. I to on mnie teraz odrywa od komputera ... POZDRAWIAM