Powyższe słowa odnoszą się oczywiście do bohatera filmu, któremu ciekawość zatruwała życie. W „Zniknięciu” mamy do czynienia z interesującą intrygą, ale tak niemiłosiernie rozciągniętą w czasie i tak nieciekawie podaną, że aż się chce płakać. Polecam amerykański remake z Jeffem Bridgesem, Sandrą Bullock i Kieferem Sutherlandem. Holendrzy nie mają pojęcia o robieniu filmów.
przeczysz sam sobie bancwole. Otoz oba filmy zrobil ten sam rezyser. Holender jasny
Film godny polecenia, warto zobaczyć.
Amerykanie robią tylko remak' i i zazwyczaj gorsze od oryginału.
Nie tyle gorsze, co po prostu pozbawione tego charakterystycznego klimatu, co oryginały.
Rzadko remake wychodzi lepszy od oryginału a amerykański remake to jak kakao zalewane wodą albo sztuczna bita śmietana w ciastku - niby to samo ale kiepsko zmakuje. Dla mnie "Zniknięcie" jest obrazem wyjątkowym bo był jednym z pierwszych "dorosłych" filmów jakie dane mi było zobaczyć w czasach hegemonii TVP. Gdy parę lat później obejrzałem wersję amerykańską nie mogłem uwierzyć, że spłodził to ten sam reżyser. Ale jak widać amerykańscy producenci, zmieniający nawet tak kluczowy element jak zakończenie nie są takimi skończonymi idiotami - niektórym właśnie takie kino się podoba jak widać po autorze tematu. Ja w każdym razie zawsze wybiorę "zniknięcie" zamiast "zaginionej bez śladu" i "Nikitę" zamiast "Niny".
Absolutnie zgadzam się z założycielem tematu! Film do połowy bez żadnego napięcia, nic się nie działo. Dopiero jak głównym bohater spotkał się z mordercą "coś" ruszyło... Gra aktorska też pozostawia wiele do życzenia. Dziwi mnie tak wysoka ocena tego filmu! Jedynie co mi się podobało to sam pomysł (który wyszedł słabo) no i zakończenie.
Również polecam amerykański remake z Jeffem Bridgesem i Kieferem Sutherlandem. Zdecydowanie lepszy. Tam napięcie było od samego początku, świetny klimat z nutką tajemniczości, muzyka oraz wspaniały Jeff Bridges. Szkoda tylko, że zakończenie nie było takie same jak w oryginale...
Tu kolejny raz dają o sobie znać różnice w potrzebie obejrzenia filmu. Jedni wolą kontemplować każdy gest , zachowanie, słowo aktorów, sami wolą rozszyfrowywać co się dzieje na ekranie. Ascetyczne kino to domena europejczyków. Inni natomiast potrzebują wrażeń, dosłowności żeby to reżyser dwoił się i troił nad zainteresowaniem widza i większość rzeczy podane było na tacy. Tu prym wiodą amerykanie. Ja należę do tej pierwszej grupy i też wolę gdy akcja nieśpiesznie rozwija się powoli i kino jest bardziej przyziemne, przez co moim zdaniem bardziej realistyczne. Dlatego wolę bardziej Spoorloos niż "Zaginioną bez śladu", Mężczyżni którzy nienawidzą kobiet" niż "Dziewczynę z tatuażem" czy szwedzką wersję "Pozwól mi wejść" niż jej przesycony tanią sensacją, amerykański remake.