Maskara może być rozumiana dwojako. Na pewno w filmie o Zombie, jest to wyraz zdecydowanie potrzebny i ma bardzo pozytywny wydźwięk. Pierwsza cześć miała on top prawie wszystko-scenariusz, humor, ciekawy świat, bohaterów, ciekawe sposoby na zabijanie zombie i humor którego wtedy brakowało w tego typu gatunku. Druga cześć również krzyczy M A S A K R A, ale ma bardzo negatywny wydźwięk. W połowie filmu zdałam sobie sprawę, że to nie jest chwilowa niedorzeczność, tylko tak ma wyglądać ten film. I tak jak w pierwszej części masakra oznaczała wszystko co dobre to tutaj jest dosłownie wszystko nie tak. Czułam się jak na tanim amerykańskim kabarecie- żarty o typowej blondynce, pacyfistach, celebrytach, ogólnie jazda po każdej grupie w żartach typu „patrz Halina, chłop się za babę przebrał”, to były tego typu górnolotne żarty. Od początku do końca brak pomysłu, po 10 latach spodziewałam się świeży pogląd na Zombieland w nieco odlschoolowym stylu a tu odgrzewany kotlet, przetrawiony, wyjęty z tyłka i jeszcze raz zjedzony przez te same motywy i banały o wielkich zbiegach okoliczności spotkania dwóch tych samych typów, zmarnowania włoskiego zabytku na 3 zombie, idealnych fryzurach i słodko-pierdzącej miłości dla każdego. Taki amerykański happy ending a jeszcze lepszy bardziej adekwatny polski podtytuł. Myślę, że wymyślony i przyklepany przez tak samo rozgoryczone osoby, które dostrzegły duży potencjał na śmieszny kabarecik zamiast na spoko film, na którym można by było świetnie się bawić.