Nie rozumiem tego "fenomenu" Django.. Moje podejście do Django jak i do większości "produkcji" Tarantina są dość ambiwalentne (nie wiem być może jestem uprzedzony do QT)
Niestety nie dostrzegłem ani maestrii scenariusza, ani maestrii fabuły, ani maestrii wykonania. Ot zwykły przeciętny film.

Zupełnie nie pojmuję "geniuszu" i fenomenu Pulp Fiction.
Miałem przyjemność oglądnąć w życiu chyba z kilka tysięcy filmów.

Pulp Fiction aby obejrzeć do końca musiałem wykonać trzy podejścia. Potem powtórnie słysząc zewsząd ochy i achy oglądnąłem "od deski do deski" PF jeszcze razy trzy, aby sie przekonać czy może to ze mną jest coś nie w porządku, że może czegoś nie rozumiem, ale nic ZA KAŻDYM RAZEM TO SAMO.
Kilka scen bardzo dobrych, kilka dobrych, ale film jako całość dość przeciętny.

podobne odczucia miałem po Bekartach Wojny, "Grindhousach" czy (o Matko) Sin City. Jedynie Kill Bill vol.1 się broni.
Z Django jest dokładnie tak samo.
Może mi ktoś spróbuje wyjasnić - ale tak "krowie na rowie" co jest:
- niezwykłego
- nowatorskiego
- niepowtarzalnego
w tym filmie, że w wielu oczach uchodzi za arcydzieło. Zaznaczam iż nie zadowolę się ogólnikami typu: "kultowy", o niepowtarzalnym klimacie, inny niż wszystkie i tym podobnymi komunałami.

Zaznaczam iż jest to moja SUBIEKTYWNA opinia i nie zamierzam nikomu narzucać swego zdania ani też "nawracać" na niechęć do Tarantina.
Chciałbym tylko się dowiedzieć co kieruje ludźmi wychwalającymi ponad niebiosa zarówno Django jak i Pulp Fiction.
Osobiście uważam iż (proszę się nie obrażać - to też tylko subiektywne odczucie) dość dużo z tych zachwyconych jest zachwyconych z uwagi na swoistą "modę" na QT - coś na zasadzie owczego pędu.

Pozdrawiam
WK

PS.
Podobnie ambiwalentne odczucia mam do twórczości Braci Coen.