Po kolejnej porażce w zmaganiu z Lost highway przejrzałem sobie dokładniej większą liczbę pozycji, które określiłbym jako "mózgo-wkręty" . Co prawda wszystko było widziane już po raz wtóry ale mimo to efekt obejrzenia kilku takich filmów pod rząd był piorunujący. Pod wpływem świeżych wrażeń postanowiłem więc zarzucić tematem dotyczącym tej grupy tworów filmoidalnych.
Przydałoby się wpierw sprecyzować o jakie konkretnie filmy mi chodzi. Temat właściwie sugeruje, że o takie, które potrafią namieszać w głowie . Jednak rozróżniłbym tutaj dwa zasadnicze ich typy, przy czym granica jest dość płynna i w niektórych wypadkach bezcelowa. Ale dla formalności .... Pierwszy typ to filmy o masakrycznie zagmatwanej fabule, akcji trudnej do ułożenia w choć strzępy chronologii oraz na pozór zupełnie pozbawione logiki - vide Lost highway. Drugi typ to filmy potrafiące zaburzyć u oglądającego percepcję czasu i miejsca akcji a może raczej płaszczyzny, na której rozgrywają się aktualne kadry. Tracimy w pewnych momentach orientację, czy to co widzimy na ekranie to: rzeczywistość, sen, halucynacja czy też jakiś odmienny stan świadomości (pod wpływem "wspomagania", jako efekt choroby psychicznej lub wywołany przez jakiś inny scenariuszowy czynnik). Jako przykład postawiłbym tutaj może trochę niespodziewanie eXistenZ ale z jakiegoś powodu właśnie ten tytuł najmocniej mnie potarfił wkręcić przy pierwszym seansie.
Ciekaw jestem jakie są wasze ulubione tak sprecyzowane "mózgo-wręty" więc jak macie chęć to piszcie i zapodawajcie tytułami...
1. Mulholland drive
2. 21 gramów (jeśli chodzi o czas - trzeba w trakcie filmu segregować sobie kiedy coś się wydarzyło;]), Vanilla sky(sen)
Jak dla mnie - mózgowkrętem wszechczasów jest MEMENTO. Przede wszystkim dlatego, że jest to układanka w 100% logiczna i precyzyjna; tzn. "zagmatwanie" jest tu tylko pozorne i wynika z braku chronologii w wyświetlaniu kolejnych obrazów. Oczywiście dodatkowym utrudnieniem jest tu fakt, że głowny bohater i za razem narrator - nie jest wiarygony ze względu na swoją przypadłość, i często wprowadza nas w błąd. W sumie - dla mnie bomba.
A przy okazji jeśli widziałeś Abre los ojos to mam pytanko czy uważasz, że orginał jest lepszy od Vanilla sky ?
Co do Mulholland to ogladając go w ogromnym skupieniu od samiutkiego początku i mając w pamięci przy końcu filmu szczegóły z początku można w miarę szybko wpaść na właściwą ścieżkę. Ona rozwidla się na każdym kroku, ale w przeciwieństwie do Lost highway pierwszy krok nie jest aż tak trudny. Oczywiście pełna interpretacja jak to już u Lyncha to kwestia dłuższych rozmyślań: godzin, dni, tygodni, lat, dekad... ;) ;) ;) Ale zawsze pozostaje piękna Naomi Watts na pociechę...