Najlepsza adaptacja [edytuj]
Na forum rozgorzała namiętna dyskusja w sprawie adaptacji "Harry'ego Pottera". Co Waszym zdaniem decyduje o dobrej adaptacji? Czy film może być lepszy od oryginału? Najgorsza adaptacja jaką oglądaliście?
Moim zdaniem dobra adaptacja nie musi ślepo podąrzać za wszystkimi wątkami z powięści, opowiadania, ma podstawie, którego powstała. Świetnie gdy celowo wyostrza główny temat książki. Adaptacjami lepszymi od pierwowzoru literackiego w moim przekonaniu były m.in. "Dracula" F.F.Coppoli, "Angielski pacjent" A.Minghelli, "Godziny" S.Daldry'ego. Wśród najgorszych adaptacji znalazłyby się: "Ferdydurke" Skolimowskiego, "Przedwiośnie" Bajona, "Trzej muszkieterowie" Hereka (1993). Kapitalna była "quasi-adaptacja" Hamleta z T.Rothem i G.Oldmanem pt. "Rosencrantz i Guildernstern nie żyją" w reżyserii Toma Stopparda, czy też Romea i Julii pt."Zakochany Szekspir"(Johna Maddena) i Jądra ciemności pt."Czas Apokalipsy" F.F.Coppoli.
Adaptacja "Harry`ego Pottera" jest milutka, ale nie najwyższych lotów. Ot, takie lekkie dzieło w sam raz na familijny wypad do kina. Ja co roku wracam do powtórki (zwykle przed świętami i Sylwestrem) "40 mil w głąb ziemi" Juliusa Verne. Efekty specjalne w sam raz, bez niepotrzebnego przepychu, wartka akcja, wciągająca fabuła, no i te krajobrazy... Moja ulubiona scena to ta, gdy wracają ze świata podziemnego, płynąc tratwą po szerokiej rzece. Cudo. "Dracula" i "Zakochany Szekspir" to też klasa.
Jeżeli chodzi o Harrego Pottera, to czytałam wszystkie pięć części (raz, bo aż taką fanatyczką nie jestem :P). Z filmów obejrzałam tylko pierwszy i... no, zawiodłam się, chociaż... czego właściwie się spodziewałam? Wszystko było tak, jak sobie wyobrażałam. Główny bohater identyczny jak ten, którego miałam przed oczami podczas czytania. Identyczny Ron. Niemal identyczny Hagrid. Hogwart jakby wyjęty z książki. Po prostu książka jest niesamowicie filmowa i właściwie Columbus nie dał nic od siebie. I z drugiej strony - gdyby dał, to fani, a raczej fanatycy Harrego spaliliby mu dom i wytłukli rodzinę zaklęciem avada kedavra :)))) Z tego co się orientuję, to główny trzon dyskusji na temat ekranizacji "Więźnia Azkabanu" (oczywiście oprócz wątków "Emma Watson to stara (cenzura) :P" i "Nieprawda, Hermiona jest wspaniała") tworzą właśnie spory o to, co reżyser zmienił...
Zgadzam się, że adaptacja nie musi naśladować (ślepo - to dobre słowo) wszystkich wątków powieści. Oczywiście, są ludzie, którzy traktują książkę jak świętość i każdą zmianę postrzegają jako bluźnierstwo i świętokradztwo... Stąd najlepiej wychodzą adaptacje książek, które nie mają rzesz fanatyków (wyjątkiem jest tu - przynajmniej dla mnie - Władca Pierścieni - :)))), bo pozwalają na dokonywanie przeróbek i własne interpretacje bez liczenia się z milionem petycji w sprawie zmiany głównego aktora :P
A dyskusja na temat "czy film jest lepszy od książki" nie ma, moim zdaniem większego sensu. Po prostu film i ksiązka to odrębne twory, które powinny żyć własnym życiem. Stąd adaptacja, której nie mogą obejrzeć ludzie, którzy wcześniej nie przeczytali książki, bo nic z niej nie zrozumieją jest według mnie kiepska... (patrz nasz polski Wiedźmin)
Zgadzam się też co do "quasi-adaptacji" :))))
Co do Wiedźmina masz 100% racji!!!
Ale wieź na przykład "Draculę" Brama Stokera. Oryginał jest świetny, ale adaptacja Coppoli dodała wiele fascynujących wątków do tej opowieści (spośród których wybija się kapitalny wstęp historyczny, nadający historii melodramatyczny posmak). Podobnie jest z "Godzinami". Natomiast film Minghelli odcecił z książki Ondajte niepotrzebne zapychacze i wyszła z tego wspaniała adaptacja "Angielskiego pacjenta".
Polacy wyśmienicie psują klimat naszym książkom. Nie tylko "Wiedźmin" był klapą, ale i "Stara baśń". Przynajmniej wg mnie. Za to "Nigdy w życiu" wszystkim się podobało. Niedziwne - łatwą komedyjkę łatwiej zreżyserować niż obowiązkową lekturę przenieść na ekran.
Dla mnie bardzo dobrymi adaptacjami rewelacyjych książek są "Rzeka tajemnic" i "Uśpieni". Duże znaczenie ma moim zdaniem scenariusz. W obydwuch przypadkach udało się zachować przesłanie ale także klimat książek. Znakomicie spisuja się aktorzy. Wielkie brawa dla Tim Robbinsa który znakomicie utożsamił się z rolą oraz dla Seana Penna który rewelacyjnie wyraża uczucia (zwłaszcza gdy się denerwuje;) De Niro z Hoffmanem też są nieźli nie mniej bardziej stawiałbym na Roberta. Lubię też "Kroniki Portowe", zarówno książkę jak i film. Rewelacyjny i tu i tu jest KLIMAT. W książce znakomte opisy przyrody i kraju w filmie znalazły odzwierciedlenie w genialnych zdjęciach. Kevin Spacey jako lekko przymulony Quoile tworzy jedną ze swoich najlepszych kreacji. Pozdrawiam;)