Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Relacja

Dwa Brzegi 2010: Nie śpiewamy po japońsku

Filmweb / autor: Łukasz Muszyński, Marta Brzezińska / 07-08-2010 11:02
MB: Łukasz, dziś pogoda w Kazimierzu sprawiała niespodzianki i jak dla mnie dzisiejsze seanse również, to był bardzo chimeryczny dzień kinowy...

ŁM: Tak jest, nawet młodzi i nagradzani krytycy pod pretekstem psującej się klimatyzacji uciekali z sali kinowej. Zaczęło się od "Miyoko" - ekranizacji autobiograficznego komiksu, który w latach 70. robił furorę w Japonii. Rzecz opowiada o związku sfrustrowanego rysownika i jego pięknej, choć nieco skretyniałej, dziewczyny. Film miał niewątpliwą zaletę: główna aktorka w 80 procentach scen występowała w stroju Ewy.



MB: Na temat wdzięków bohaterki wołałabym się nie wypowiadać, uroda, rzecz gustu. Nie chciałabym ocenić filmu "Miyoko" niesprawiedliwie, lecz dla mnie okazał się lekturą trudną i szalenie hermetyczną. Bez znajomości kontekstu, specyfiki komiksu japońskiego, japońskiej kultury i obyczajowości film miejscami jest nie tylko nużący ale i nieprzyjemny. Na uwagę jednak zasługują sceny, w których reżyser próbuje adaptować medium (nie jestem pewna czy to właściwe słowo) komiksowe na potrzeby filmu, próbuje odnajdywać obrazowe ekwiwalenty, operować podobnym skrótem, podobną narracją. Od strony estetycznej, wizualnej "Miyoko" prezentuje się bardzo ciekawie, lecz powtarzam, jeśli miałabym go rekomendować to raczej osobom, które w jakimś stopniu pasjonują się mangą i którym nie obca jest japońska, azjatycka wrażliwość... Inaczej, można pozostać niestety głuchym i ślepym na ekranowe popisy.

ŁM: Krótko mówiąc: "Miyoko" nie jest spoko. Choć, jak wynoszę z lektury forów Filmwebu, znalazłoby się u nas paru amatorów chętnych do oglądania perwersyjnego erotyku pod przykrywką "nietypowej" ekranizacji komiksu.

MB: Spoko jak spoko, właściwie publiczność nie opuszczała masowo sali, zatem być może tylko nam przytrafiła się upalna pomroczność. A tak na marginesie, Twoim zdaniem "Miyoko" jest erotykiem?!

ŁM: Pod względem stosunku scen w ubraniach do scen na golasa oraz ilości zbliżeń między bohaterami "Miyoko" jak najbardziej podpada pod różowy gatunek. W tym momencie radzę zmienić temat: w końcu czytają nas głównie osoby niepełnoletnie, więc nie możemy ich gorszyć. A jak podobał Ci się nowe dzieło gruzińskiego klasyka Otara Iosselianiego, "Chantrapas"? Jak głosi festiwalowy przewodnik, scenariusz filmu zawiera elementy biografii reżysera. Odważysz się skrytykować mistrza?





MB: Nie wiem, czy wypada, lecz "Chantrapas" nie zdobyło mojej sympatii. Uznany reżyser powraca w nim do swego dzieciństwa i młodości, opowiada o fascynacjach fotografią, przyjaźniach, kręceniu pierwszego filmu i zetknięciu się z siłą cenzury. Wszystko to przepuszczone przez filtr pamięci, zmiękczone, nieostre. Opowieść ma w sobie dużo uroku ale także jakieś, starczej chyba powolności, ciężkości. Nie wiadomo, czy to od wina czy to sentymentalizmu, od wspomnień... Jeśli ktoś zetknął się z Gruzinami, to wie, że to nie ludzie ale petardy energii, nieustannie ciekawi świata, niecierpliwi, okropnie żywotni, aż trudno dotrzymać im kroku czy to w tańcu czy to w życiu... A tutaj... Trochę dętka. Zupełnie, jak Ty po obiedzie.

ŁM: To wszystko przez te upały... Wracając do filmu: musisz jednak przyznać, że Iosseliani ma wielki talent do aranżowania scen komediowych. Buduje je zazwyczaj na prostych pomysłach (pan da panu po gębie, dzieci przewrócą grubego starca), ale potem nasącza liryzmem i niemalże czułością. Śmiech jest tutaj strasznie od serca.

MB: Tutaj masz rację. Jest w filmie scena, gdy dzieci w prowizorycznie zaaranżowanej ciemni wywołują zdjęcia. Nagle, ktoś otwiera drzwi, wchodzi do środka i zapala światło a potem zaczyna rugać Bogu ducha winne dzieciaki. Ma się ochotę wstać z krzesełka w kinie i rzucić się na pomoc -"Zaraz, zaraz,ty łysy dryblasie, ja mogę zaświadczyć, że one nie robiły niczego złego..." Jak dla mnie jednak, zabawne sceny z życia gruzińskiej prowincji, króciutkie scenki to za mało, by główny bohater filmu stał mi się bliski i bym to ja, na wzór reżysera, wracała wspomnieniem do tego seansu. Być może jednak jest to tylko efekt upału...

ŁM: No ale nie powiesz mi, że nie śmiałaś się ze sceny, w której partyjni kacykowie decydują o tym, czy film bohatera trafi do kin. Ubaw po pachy! Choć akurat Iosselianiemu raczej nie było do śmiechu, gdy kilkadziesiąt lat temu jego debiut został zapółkowany przez bandę takich samych imbecyli.

MB: Ma to swoje dobre strony, bo może gdyby nie partyjni służbiści to by się może reżyser nie objawił światu...

ŁM: Jest to jedna z wielkich zagadek wszechświata, na które odpowiedzi nigdy nie poznamy.  

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

powiązane artykuły

Najnowsze Newsy