Recenzja wyd. DVD filmu

California (1977)
Michele Lupo
Miguel Bosé
Giuliano Gemma

Żegnaj, Dziki Zachodzie

Włoskie kino rozrywkowe nigdy nie fascynowało się określonymi gatunkami dłużej niż 15 lat. Ledwo spopularyzowane w latach 50. peplum (kino miecza i sandałów) zakończyło swój żywot już w połowie
Włoskie kino rozrywkowe nigdy nie fascynowało się określonymi gatunkami dłużej niż 15 lat. Ledwo spopularyzowane w latach 50. peplum (kino miecza i sandałów) zakończyło swój żywot już w połowie następnej dekady. Na jego miejscu pojawiły się thrillery kryminalne, zwane giallo oraz spaghetti westerny. W obu przypadkach twórcy tego typu filmów mocno czerpali inspiracje z zachodnich produkcji, z czasem ustanawiając własną jakość. To dzięki temu, iż ich twórcy lubili umieszczać w swych dziełach wiele niejednoznacznych symboli. Cóż z tego, skoro same obrazy były zarezerwowane głównie dla przeciętnego widza nie lubiącego rozbierać produkcji na części pierwsze, a jedynie cieszyć się ich lekkością. Gdy tylko odbiorcy się znudzili, Włosi zmienili swój katalog na kino policyjne, horrory gore oraz awanturnicze komedie.

Śmierć spaghetti westernu nastąpiła końcem lat 70. Oglądając chronologicznie reprezentantów gatunku, wyraźnie widać, jak producenci przeznaczali w kolejnych sezonach coraz mniej pieniędzy, zupełnie wypierając z rynku ten rodzaj kina, przerzucając się na inny. Widząc rychły upadek, twórcy postanowili się pożegnać z własną spuścizną. Mniej więcej po roku 1974 większość włoskich historii o Dzikim Zachodzie została utrzymana w melancholijnym, smutnym tonie oraz apokaliptycznych sceneriach zrujnowanych miasteczek. W ten sposób reżyserzy składali hołd opowieściom, które uczyniły ich wielkimi, by z łezką w oku rozpocząć pracę nad kolejnymi, bardziej nowoczesnymi projektami. Do najpopularniejszych "pożegnań ze spaghetti westernem" należy "Keoma", idealnie zachowujący proporcje między b-klasową tandetą, a kinem metaforycznym. Zwykło się go nazywać ostatnim spaghetti westernem, ignorując wszystko, co powstało później. I do niedawna ja też traktowałem tak obraz Enzo G. Castellariego. Wszystko zmieniło się, gdy odkryłem nakręcone rok później "California addio", znane po prostu jako "California".

To opowieść umiejscowiona tuż po wojnie secesyjnej. Zwycięstwo Unii oznacza dla wziętych do niewoli Konfederatów powrót do domu, której towarzyszy pogarda ze strony wszystkich napotkanych. Ale nie tylko to. Na byłych żołnierzy Południa czyhają również łowcy nagród szukający wrogów Północy. Nadużywając oni swoich praw, dokonują rzezi na podróżujących wojakach. Głównymi bohaterami są dwaj byli żołnierze Konfederacji: Michael (Giuliano Gemma) i Willy (Miguel Bosé). Pierwszy to zgorzkniały weteran, niegdyś służący na wysokim stanowisku. Drugi jest cieszącym się życiem młodzieńcem, który oferuje towarzyszowi pracę na swojej farmie. Michael mimo wrogiej postawy do świata, ostatecznie zaprzyjaźnia się z Willym. Ich wspólna wyprawa do Missouri nie będzie jednak tak prosta, jak mogłoby się wydawać.

"California" to nie jest proste kino drogi, ale przemyślana mikstura złożona z wszystkich odmian spaghetti westernu. Jej reżyser, Michele Lupo zawarł w niej zarówno motywy przygodowe oraz klasyczną historię samotnego rewolwerowca wymierzającego sprawiedliwość, jak i gorzki dramat o zmierzchu starego ładu. Wpłynęło to na uniwersalność omawianego dzieła. I choć przeskok między ponurymi sekwencjami w pierwszej połowie filmu, a pełną nadziei drugą częścią zdaje się zbyt nagły, jest w pełni uzasadniony. Podobnie jak zresztą jak komediowa scena "polowania na żaby" czy melodramatyczne, kręcone w jaskrawym świetle fragmenty rozgrywające się na farmie. Każdy wątek przywołuje inny odcień minionej epoki włoskiego kina oraz zdaje się ukazywać przyszłość, jaka spotkała wszystkich Django i Bezimiennych. Symbolem wielkich zmian jest postać grana przez Williama Bergera. Niegdyś obsadzany w rolach twardych łowców nagród tutaj zostaje kreuje zmęczonego życiem, spokojnego farmera pragnącego jedynie stagnacji.

Ten film nie bazuje tylko na naszym sentymentalizmie. Owszem, został stworzony w oparciu o sprawdzone pomysły, ale nie boi się nowych rozwiązań. Przykładem może być choćby tło muzyczne zupełnie nietypowe dla spaghetti westernu. Stanowią je wolne, lecz donośne kompozycje, będące czymś więcej niż tylko dodatkiem. Podobnie oryginalne jest podejście reżysera do scen akcji. Gdy już kręci strzelaniny, są one bardzo krótkie i realistyczne. Nie czyni się z nich widowiska, a raczej stara się windować napięcie tkwiące w samej historii. Nieźle nakręcono także pojedynki na pięści, których jest tu sporo. W przeciwieństwie do filmów z duetem Hill i Spencer, w dziele Lupo zobaczymy, iż nawet taki sposób walki można przedstawić bardzo brutalnie oraz z odpowiednią dynamiką. Pierwszy raz byłem w pełni zadowolony z westernu, w którym rewolwer poszedł w odstawkę  na ponad połowę jego czasu trwania.

W czasach mijającej świetności spaghetti westernu, jak na ironię, powstał jeden z najlepszych reprezentantów gatunku. Nie boję się nazwać "Californii" arcydziełem. Choć nie jest to bezbłędna produkcja, każdy jej komponent dodaje tylko wyrazistości. Nawet słabsze momenty przypominają o zamiłowaniu Włochów do kiczu, z którego zawsze umieli lepić nietuzinkowe kino. Dlatego polecenie tego filmu dosłownie każdemu jest formalnością po pochwałach, jakie wypisałem na jego cześć.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones