Recenzja filmu

Dzisiaj tak jak wczoraj (2011)
Bernie IJdis
Juan Carlos Godoy

Życie jako śpiew i medytacja

Władza bohatera nad twórcą i widzem sięga jeszcze dalej. Film wręcz drwi z przyzwyczajeń podglądacza, oczekującego ciekawego wycinka rzeczywistości, przemycającego to, co w pierwszej chwili
Skupiona twarz z lekko rozchylonymi ustami. Oczy spokojnie wpatrzone w dal, co jakiś czas przeskakujące z jednego nieodgadnionego punktu na drugi. W tle miga zieleń drzew i szarość podmiejskiej zabudowy. Ruchów rąk na kierownicy i drążku zmiany biegów możemy się tylko domyślać, bo kamera rejestruje jedynie zmieniające się co jakiś czas grymasy na twarzy kierowcy. Sceny filmu Berniego wymuszają na widzu cierpliwość godną uczestnika badania typu eye-tracking. Na co patrzeć, gdy nie ma na co patrzeć? Po dwudziestu minutach pada prowokacyjne pytanie z ust bohatera: "Kręcicie film niemy, tak?".

"Dzisiaj, tak jak wczoraj" – opowieść o legendarnym argentyńskim śpiewaku – Juanie Carlosie Godoyu, rozwija się zupełnie inaczej niż przyzwyczaiły nas dokumenty o "ludziach z krwi i kości". Na pozór wszystko jest tu w porządku: towarzyszymy bohaterowi – wciąż aktywnemu zawodowo dziewięćdziesięciolatkowi, który magnetyzuje na scenie wsłuchaną w niego publiczność. Widzimy go również w trakcie codziennych zajęć – jedzenia, ubierania się, prowadzenia samochodu. Jednak wypowiedzi samego bohatera, narracje z jego życia, refleksje czy anegdotki pojawiają się podejrzanie rzadko. Obraz zostaje zdominowany przez twarz skupioną w trakcie wykonywania prozaicznych czynności.

Reżyser przyjął też zupełnie nietypową perspektywę – to nie on wybiera ujęcia, wypowiedzi, montuje sceny, dbając o to, by jego bohater wypadł jak najlepiej, by wydał się widzowi interesujący, to raczej Juan Carlos Godoy sprytnie zarządza treścią i tempem filmu. Kamera tylko za nim podąża, a jemu samemu pozwala po prostu być. Władza bohatera nad twórcą i widzem sięga jeszcze dalej. Film wręcz drwi z przyzwyczajeń podglądacza, oczekującego ciekawego wycinka rzeczywistości, przemycającego to, co w pierwszej chwili ukryte. Reżyser z premedytacją rezygnuje z reżyserowania i korzysta z faktu, że jego bohater zdaje się przed kamerą w ogóle nie zmieniać, chce uczynić ją całkowicie przezroczystą.

Pytanie o to, czy maksymalne zbliżenie się do prawdy życia z całą jego monotonią i nieefektownością jest jeszcze jakkolwiek interesujące – pozostaje otwarte. Pod dokumentalnym żartem kryje się niewątpliwie szacunek do wiekowego artysty i pewnego rodzaju bezsilność, wobec fenomenu jego niegasnącej energii. Ostatnie zdanie filmu, dobiegające już zza kadru, również należy do bohatera. "A czego się spodziewaliście?". Parafrazując słowa Ludwiga Wittgensteina – tajemnicą jest to, że nie ma żadnej tajemnicy.
1 10
Moja ocena:
5
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones