Recenzja filmu

Cokolwiek się zdarzy (2011)
Robert Bellsolà
Marcel Tomàs
Carlotta Elektra Bosch

Cztery razy raz po raz

Dla koneserów podróży na Półwysep Iberyjski, a także miłośników kina łatwego, miłego i przyjemnego.
Rodzina to najlepszy środek antykoncepcyjny – oto, jak w jednym zdaniu można by podsumować "Cokolwiek się zdarzy". Hiszpański film opowiada historię scenarzysty Aleksa, który prócz napisania wiekopomnego dzieła (dogłębna neorealistyczna analiza seksu dorosłych) zamierza w pewien weekend "zaliczyć" żonę cztery razy. W realizacji ambitnego planu ciągle ktoś mu jednak przeszkadza. A to napatoczy się córka, a to zjawią się uciążliwy szwagier albo przyjaciel porzucony przez partnerkę. Postawione przez reżysera-debiutanta pytanie dramatyczne brzmi: czy Alex (dosłownie i w przenośni) nie wymięknie i gdy nadarzy się okazja, zrzuci majtki?

"Cokolwiek się zdarzy" powinno się pokazywać tym widzom, którzy przy zakupie biletu kierują się klasycznym podziałem: kino europejskie to szyk i klasa, a amerykańskie trąci tandetą. Pod względem natężenia wulgarnych i niesmacznych żartów film Roberta Bellsoli dorównuje momentami kolejnym częściom "Amerykańskiej szarlotki". Ustrojowe płyny sączą się leniwie, sąsiedzi uskuteczniają rowerowe przejażdżki w wersji topless, a przeszkadzające dorosłym w amorach dzieci mogą zostać poczęstowane pigułkami nasennymi. Nie brakuje też błyskotliwych jak przemowy naszych posłów rozważań na temat tego, czy regularna zdrada wzmacnia pożycie małżeńskie.

Przez moment miałem nadzieję, że kontrapunktem dla świntuszenia będzie wątek autotematyzmu utworu. Bohaterem scenariusza Aleksa jest bowiem sam autor, który zarówno na papierze, jak i w rzeczywistości próbuje zaspokoić erotyczne pragnienie.  Niestety, Bellsola z niewielkim zapałem penetruje relację między twórcą a jego dziełem. Choć nie zawsze wiadomo, czy kolejne punkty zwrotne opowieści dzieją się "naprawdę", czy też są wyłącznie wytworem fantazji bohatera, to i tak autotematyzm pełni ostatecznie rolę artystowskiego parawanu dla mało wyrafinowanej farsy. Żeby tylko nikt nie pomyślał, że reżyserowi chodzi wyłącznie o "te sprawy".

Męska publiczność z pewnością doceni urodę wcielającej się w żonę Carlotty Bosch. Z kolei piękniejsza połowa widowni powinna zachwycić się wakacyjnym nastrojem filmu (w środku polskiej zimy jak znalazł!) oraz hiszpańskimi okolicznościami przyrody, w których rozgrywa się cała historia. Dla koneserów podróży na Półwysep Iberyjski, a także miłośników kina łatwego, miłego i przyjemnego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?