Fabuła prócz wątku miłosno-muzycznego zawiera również elementy poważniejsze, a sceny dramatyczne nie stanowią jedynie rozpędu do musicalowych wstawek. Ot, po prostu – życie nastolatka z jego
Do jednej z najbardziej wyrazistych i zarazem najzabawniejszych scen tego filmu należy spotkanie dwóch drugoplanowych postaci: pierwsza z nich to rejonowy aktywista partyjny Bigali, druga - jego przełożony z jakiejś tam nadrzędnej komórki partyjnej. Tego pierwszego do tej pory widzieliśmy, jak rozstawiał po kątach młodych, beztroskich bohaterów. Wezwany do gabinetu, nagle traci poczucie władzy: zwija się na krześle, poci jak mysz. Szycha pyta go: – A wy, Bigali, wiecie, czego nie wolno robić z butelkami z moszczem winnym? Bigali jest tak zdenerwowany, że nie jest w stanie wydusić z siebie sensownej odpowiedzi. – Butelek z moszczem – kontynuuje partyjniak – nie można zakorkowywać. Bo wybuchną. A gdy da się powietrzu spokojnie ujść, wówczas po pewnym czasie można butelki spokojnie zamknąć. Ta nauka o wentylu bezpieczeństwa, tutaj w wydaniu winno-węgierskim, ale stosowana w reżimach jak świat długi i szeroki, stanowi zaczyn filmu "Papryka, sex i rock'n'roll". Zastosowanie teorii wentyla czy też "odkorkowania" doprowadziło do centralnych dla całej opowieści wydarzeń: młodzieży śpiewającej zachodnie piosenki nie aresztowano, ale pozwolono dalej śpiewać, nawet donośniej. W domyśle – zostali posłuszni socjalistycznemu państwu przy zachowaniu pozorów swobody. Wciąż na smyczy, choć odczuwalnie wydłużonej. Ale to nie film o tym, gdzie kończy się wolność jednostki w niedemokratycznym systemie, a gdzie przyzwoitość, na jakie kompromisy można się zgodzić itp. Te dylematy są wyczuwalne w kontekstach, natomiast na pierwszym planie znajduje się czysta przyjemność i zabawa. Ta komedia z elementami musicalu stanowi świetny przykład czegoś, co nazwałabym drugą falą rozliczeń z socjalizmem: nie mamy już rozpamiętywania krzywd wprost, idealizowania bohaterów gnijących w więzieniu za wolność. Filmowcy wreszcie, chyba pierwszy raz po 1989 roku przypomnieli sobie, że bywało wesoło, że przecież ktoś w tych strasznych czasach zniewolenia był młody. A wiadomo – młodość ma swoje prawa i nawet w najsmutniejszym baraku obozu to one będą ponad odgórne państwowe nakazy. Przynajmniej od czasu do czasu. Tak właśnie dzieje się w "Papryce…". Na Węgry ze Stanów po kilku latach nieobecności wraca Mikki wraz z rodzicami. Przywozi ze sobą również zdobycze cywilizacyjne, takie jak guma do żucia, koszula hawajska, płyty Buddy’ego Holly i wypracowany luz. Mikki to po prostu uosobienie american lifestyle, co razi w siermiężnej budapeszteńskiej rzeczywistości lat 60., gdzie najbardziej kolorowy przedmiot stanowi malinowa oranżada. Chłopak wprowadza zamęt wykonaniem amerykańskich przebojów na obchodach pierwszomajowych. Spanikowany Bigali interweniuje armatkami wodnymi, co jednak wcale nie ochładza zapędów młodzieńca ani jego przyjaciół. Władze, wyczuwając ferment, organizują specjalny konkurs talentów, aby młodzież mogła wyżyć się artystycznie w kontrolowanych ramach. Mikki przygotowuje się do występu, a jednocześnie ponownie wdaje w romans z miłością lat dziecinnych oraz konkuruje o przywództwo z Röném, miejscowym playboyem i zabijaką. Całość nie jest zbyt oryginalna, ale toczy się lekko, w rytm skocznych taktów i skrzy dowcipem. Początkowo śmieszność filmu wynika z kontrastu między Mikkim a jego znajomymi z dzieciństwa. Oni rozdziawiają buzie na widok butelki Jacka Danielsa, on poprawia ich wymowę słowa "whisky". Jednak potem, w trakcie rozwoju akcji, kontrast przenosi się na klasyczne "my – oni". Mikki wtapia się w tłum, by nie prowokować zbytnio swoją amerykańskością (zamienia nawet błyszczącą marynarkę na paskudny samodział), za to uwidacznia się, kto tak naprawdę odróżnia się od młodych. To oczywiście partyjni, tutaj pokazani szczególnie w osobie wspominanego już Bigaliego, z podciągniętymi pod pachy niemodnymi spodniami. Fabuła prócz wątku miłosno-muzycznego zawiera również elementy poważniejsze, a sceny dramatyczne nie stanowią jedynie rozpędu do musicalowych wstawek. Ot, po prostu – życie nastolatka z jego radościami i problemami. Mikki nie pragnie rewolucji, jedynie trochę swobody. A mimo to (albo właśnie dlatego) znacząco zmienia otaczający świat. Na weselszy. Tylko i aż tyle.
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu