Recenzja filmu

Skala szarości (2015)
Claudio Marcone
Francisco Celhay
Emilio Edwards

Kryzys w połowie drogi

"Skala szarości" jest filmem głównie mówionym. Marcone i jego operator Andrés Jordán lubią przyglądać się bohaterom z bliska, w długich ujęciach, w których ci głównie rozmawiają. Za dużo i zbyt
Znamy dobrze tę historię: mężczyzna w kwiecie wieku, ciągle młody, ale o ustabilizowanej pozycji zawodowej i rodzinnej, mający już na koncie pierwsze sukcesy i pieniądze, a przed sobą wciąż potencjalnie wiele, przeżywa kryzys. Coś nie pasuje mu w jego życiu, coś się nie składa, nie gra: przestaje odnajdować się w tym, co robi, w życiu rodzinnym, relacjach z przyjaciółmi. Pragnie coś gwałtownie zmienić, miota się. Na swojej drodze często spotyka nową kobietę, ale najczęściej w końcu wraca do starego życia. Tak jak karnawał w średniowieczu, zawieszając na chwilę obowiązujące reguły, umacniał je na pozostałą część roku, tak krótka eskapada poza rodzinną i zawodową rutynę pozwala docenić ich znaczenie. Kino wielokrotnie opowiadało tę historię, w najsubtelniejszej i najbardziej przemawiającej do mnie formie w "Miłości po południu" Erica Rohmera, w którym pokusa pozamałżeńskiego romansu pozwala mężczyźnie docenić znaczenie małżeńskiej wierności i rodzinnej więzi.


Chilijski reżyser Claudio Marcone sięga po tę znaną formułę, zamiast kobiety stawiając jednak na drodze mężczyzny w średnim wieku innego, trochę od niego młodszego mężczyznę. Bohaterem filmu jest odnoszący sukcesy architekt Bruno, mąż i ojciec. Odkąd pojawia się na ekranie, widzimy, że jego małżeństwo jest w kryzysie. Bruno wyprowadza się z ładnego mieszkania od atrakcyjnej żony Soledad (Daniela Ramírez), pomieszkuje w dość spartańskich warunkach w warsztacie swojego ojca i nie bardzo widać, by miał jakiś ożywiający go – zawodowy czy prywatny – projekt.

Z czymś takim przychodzi do niego kontrowersyjny deweloper, Germán Schulz. Znany z budowy architektury dla bogaczy, którą Bruno estetycznie i politycznie odrzuca, proponuje bohaterowi zaprojektowanie budynku-pomnika, który miałby symbolicznie spajać miasto. By lepiej je poznać w całej jego złożoności, Bruno za pośrednictwem Schulza kontaktuje się z młodym przewodnikiem miejskim i historykiem – gejem. Między mężczyznami nawiązuje się romans. W pewnym momencie Bruno będzie jednak musiał wybrać między namiętnością a rodzinnym zobowiązaniem, między uczuciami do swojego kochanka a tymi do żony i syna. 

Sytuacja przypomina w dużej mierze tę znaną z naszych "Płynących wieżowców". Jednak o ile film Tomka Wasilewskiego wierzył w obrazy i najlepszy był tam, gdzie przede wszystkim obrazom ufał, o tyle "Skala szarości" jest filmem głównie mówionym. Marcone i jego operator Andrés Jordán lubią przyglądać się bohaterom z bliska, w długich ujęciach, w których ci głównie rozmawiają. Za dużo i zbyt oczywistego sensu jest w tych dialogach, jak na mój gust. Do tego aktorzy grający kochanków – Emilio Edwards i Francisco Celhay – nie zawsze radzą sobie ze swoimi rolami; choć nie są zupełnie nieprzekonujący, to ich ekranowym kreacjom brakuje charyzmy, która skupiłaby naszą uwagę na ekranie, gdy poza rozmowami tej dwójki nie dzieje się na nim nic więcej.


Można by się spodziewać, że tłem dla rozkwitającego romansu dwóch mężczyzn będzie wspólne odkrywanie miasta, jego niezbadanych obszarów, kryjących się przed spojrzeniem turystów zaułków. Miasta w kinie są często nie tylko najlepszymi tłami, ale i niezależnymi bohaterami historii miłosnych. W "Skali szarości" Santiago de Chile zupełnie ginie, prawie nie widać go na ekranie. Bardzo słabo jest też wygrany kontekst chilijski. Identyczną historię jak w "Skali szarości" można by nakręcić w zasadzie wszędzie – i nie jest to z mojej strony komplement.

W przeciwieństwie do Wasilewskiego, Marcone rozgrywa swoją historię o wiele bardziej subtelnie na poziomie psychologii postaci i fabularnej konstrukcji. Tytuł filmu jest bardzo adekwatny: operuje on na skali szarości, gra na nadzwyczaj delikatnych różnicach emocjonalnych tonów, w sferze niedających się wpisać w żadne czarno-białe podziały wyborów etycznych. Bohater znajduje się "w życia wędrówce, na połowie czasu", a cały film wraz z nim w sytuacji "w pomiędzy", "w połowiczności". Między namiętnością i obowiązkiem; kochankiem i rodziną; pragnieniem homo i hetero. W zasadzie otwartą kwestią pozostaje, czy to historia o dojrzewaniu do obowiązku, czy o odkrywaniu i tłumieniu swojej właściwej orientacji – i to największa siła tego obrazu.
1 10
Moja ocena:
6
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones