Recenzja filmu

Cień latarni morskiej (2013)
Ulrika Bengts
Erik Enge
Patrik Kumpulainen

Latarnia poznania

Klimat trafiony jest w punkt. Reżyserka buduję atmosferę tajemnicy, ilustrując swój dramat ponurymi fortepianowo-smyczkowymi pasażami. W beżowych, rozchwianych ujęciach zaklina nastrój
Dla Virginii Woolf i Henryka Sienkiewicza latarnia morska była symbolem przemijania, nostalgii. Migające gdzieś w oddali, widoczne z morza światełko kojarzyło im się z pogonią za czymś, co utracone. Dla Woolf była to pogoń za ogólnie rozumianą przeszłością – zwłaszcza dzieciństwem. Dla Sienkiewicza z kolei – za ojczyzną, oczywiście. W filmie Ulriki Bengts latarnia również odsyła nas do tego, co minęło. Jest narzędziem, które może – niemal dosłownie – oświetlić mroki niepamięci. Na szczycie wieży jest skrytka, a w niej rozwiązanie sekretu. Jaką tajemnicę skrywa cień latarni morskiej? Nie skrywa żadnej szczególnej.


Zaczyna się od przybycia obcego. Do rozgrzebywania przeszłości potrzebny jest przecież przybysz z zewnątrz. Są lata 30., na skalistą wysepkę zamieszkałą przez latarnika i jego rodzinę przypływa 13-letni Karl. Chłopiec jest sierotą i został wysłany do pomocy zarządzającemu latarnią panu Hasselbondowi. Ten jednak nie jest zbyt chętny do przyjęcia podopiecznego. Sugestię, że może potrzebować asystenta, odbiera jak zniewagę.

Latarnik rządzi bowiem swoim małym wszechświatem niczym starotestamentowy bóg. "Nie wierz nikomu", "nie kwestionuj poleceń", powtarza. "Nie toleruję braku manier przy stole", "nie mam litości" – wciąż zaznacza swoją pozycję bezwzględnego prawodawcy. Rola kobiet – żony i córeczki Hasselbonda – jest w tym świecie prosta: nie wchodzić w drogę Panu Wyspy. Mężczyzn z kolei czeka nieustanny ciąg prób. Gustaf, syn latarnika, szuka u ojca uznania, ale żyje marzeniami o ucieczce, o żegludze. Idealizuje starszego brata, który zginął na morzu bohaterską śmiercią. Ojciec trzyma go jednak krótko i terroryzuje kolejnymi wyzwaniami. Tymczasem Karl jakimś cudem przekonuje do siebie tyrana, osiągając to, czego nie był w stanie zrobić Gustaf. Obcy chłopak wypełnia puste miejsce w rodzinie, dostaje pokój i mundur zmarłego, odbiera marzenie rodzonemu synowi latarnika. Równowaga, którą przynosi, jest jednak pozorna.


Film Bengts jest bowiem opowieścią o grzechu pierworodnym. Skojarzenie z bogiem-ojcem jest jak najbardziej zamierzone. Urzędujący w swojej wieży latarnik daje światło, wskazuje drogę, karze i nagradza wedle woli. Symbolika jest tu niezbyt wyszukana: falliczna latarnia jako atrybut władzy, spiralne schody na jej szczyt – niczym schody do nieba, zamknięta na klucz zakazana szafka – jak drzewo poznania dobra i zła. Złamanie zakazu wywołuje gniew boga i prowadzi do rozpadu status quo. Od pierwszych scen filmu wydaje się to nieuniknione: mikrokosmos skalistej wysepki musi runąć w posadach.

Klimat trafiony jest w punkt. Reżyserka buduje atmosferę tajemnicy, ilustrując swój dramat ponurymi fortepianowo-smyczkowymi pasażami. W beżowych, rozchwianych ujęciach zaklina nastrój beznadziei, pułapki. Otwarta na przestwór oceanu wysepka jest tu wbrew pozorom klatką, więzieniem z niewidzialnymi ścianami. A bohaterowie, zmizerniali, z szarymi twarzami, snują się w tę i we w tę, upatrując przebłysków nadziei w widoku przepływających na horyzoncie statków. Koniec końców zbyt wiele tu jednak takich arthouse'owych manieryzmów, a reżyserskie dryfowanie Bengts rozmywa dramaturgię rozgrywki między bohaterami. Brakuje tu dyscypliny, silnej autorskiej ręki. Latarni morskiej, która wskazałaby drogę.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones