Niech szmoc będzie z tobą

Choć "Unknown 9: Awakening" ma ambicje, coby rozrosnąć się do rozmiaru epickiej opowieści multimedialnej, to już teraz niech ktoś złapie ludzi z Reflector Entertainment za fraki i porządnie nimi
Gdzieś tam, za cieniutkim, eterycznym całunem oddzielającym świat materialny od duchowego, istnieje siła śmiertelnie niebezpieczna, ale z natury niekoniecznie groźna, a do tego możliwa do ujarzmienia, ale tylko dla tych, którzy potrafią przeniknąć rzeczoną barierę. Mieni się ona turkusem, a jeśli ją zniewolić, jarzy się neonem czerwieni. Tyle że nie o Moc, nie o Jedi i nie miecze świetlne tutaj chodzi, już prędzej o podduszanie na odległość, ale i tak w tej galaktyce jest miejsce tylko na jedną franczyzę korzystającą z podobnego konceptu siły przenikającej wszechświaty. Bo choć "Unknown 9: Awakening" ma ambicje, coby rozrosnąć się do rozmiaru epickiej opowieści multimedialnej, to już teraz niech ktoś złapie ludzi z Reflector Entertainment za fraki i porządnie nimi potrząśnie, przywołując jednego z drugim do brutalnej rzeczywistości.



Zamiast komiksu, powieści, podcastu i obietnic bez pokrycia, przydałaby się solidna gra przygodowa, lecz w tym przypadku zabrakło nie tylko pomyślunku, pieniędzy i serca, ale także kontroli jakości. Opowieść o dziewczynie potrafiącej kontrolować moc pochodzącą z cokolwiek tajemniczego Uskoku, czyli czegoś na kształt wymiaru równoległego sąsiadującego z naszym, to całkiem niezły materiał na poziomie koncepcji, lecz tę grzebie wykonanie. A i sama fabuła jest tutaj prowadzona nudnawo, bez przekonania, jako natrętne cutscenki przerywające akcję, których za bardzo nie chce się oglądać. Bo i tak bez doczytywania całkiem porządnie wykonanego dziennika głównej bohaterki, Haroony granej przez Anyę Chalotrę, umkną nam chociażby charakterologiczne niuanse, a towarzyszący wojowniczce sojusznicy wydadzą się mdli i nieciekawi ze swoim monologizowaniem. Osią fabuły jest gonitwa za niejakim Vincentem Lichterem, renegatem organizacji zrzeszającej tęgie mózgi, której celem było badanie Uskoku i wykorzystanie jego mocy dla rozwoju ludzkości, ale facet miał inne plany. Z czasem wszystko niby się rozkręca, ale z uwagi na nieatrakcyjną formę podania wypada trzymać kciuki, oby to nie omawiana gra okazała się najciekawszym elementem planowanego uniwersum "Unknown 9".



Reflector Entertainment przyszykowało bowiem wypadkową "Uncharted", tyle że bez sekwencji zręcznościowych (praktycznie wszystkie są oskryptowane i ograniczają się do naciśnięcia przycisku bez ryzyka upadku), "Force Unleashed", tyle że z beznadziejnym systemem naparzania się po pyskach i wykorzystywania umiejętności, oraz dowolnej skradanki, do tego z domieszką gier studia Rocksteady o Batmanie i dylogii "Plague Tale". Niestety, to małpowanie nie wychodzi grze na dobre, bo wszyscy wymienieni zrobili to już dawno o klasę lepiej. Haroona toruje sobie drogę od jednej zamkniętej przestrzeni do drugiej, a żeby przejść dalej, musi załatwić komplet wrażych najemników. Ich sztuczny rozumek kuleje, na fizykę nie chodzili, a testy sprawnościowe najwyraźniej nie były obowiązkowe, ale przyznać trzeba, że niekiedy ich eksterminacja może przynieść niemałą satysfakcję. Dzięki mocy czerpanej z Uskoku dziewczyna dysponuje szeregiem umiejętności ofensywnych (pchnięcie, wykończenie z ukrycia) oraz defensywnych (osłona przed pociskami, przynęta), z których wyróżnia się możliwość opanowania umysłu wroga i siania zamętu. A jeśli dobrze rozejrzymy się po dostępnym terenie, przy odrobinie kalkulacji można rozegrać wszystko precyzyjnie, jakby rozwalało się ustawione uprzednio kostki domina i kogoś popchnąć na butlę z gazem, innego zgasić od tyłu, resztę obić pałąkiem jako jeden z nich. Tyle że nie trzeba tego robić, bo z czasem staje się to mozolne i schematyczne, stąd od pewnego poziomu rozwalałem jedynie paru gości, którzy byli pod ręką, a resztę prałem z piąchy. Nie dawało to absolutnie żadnej radochy, bo mechanika walki jest toporna, ale chociaż szło szybciej.



Średniobudżetowy rodowód "Unknown 9: Awakening" da się odczytać także z warstwy graficznej i samego designu leveli, bo choć plany ogólne potrafią być ładne, to już sam teren przeznaczony na aktywną rozgrywkę oraz modele postaci zalatują poprzednią generacją konsol. Nie pomaga także marna optymalizacja, spadki klatkażu i ogólne bugi. Z mijającymi godzinami gra coraz bardziej przypominała nużący marsz niż dającą frajdę globtroterską przebieżkę po świecie. Nie trzeba być ani jasnowidzem, ani rycerzem Jedi, żeby wywróżyć temu projektowi krótkie życie.
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?