Recenzja filmu

Tini: Nowe życie Violetty (2016)
Juan Pablo Buscarini
Joanna Węgrzynowska-Cybińska
Martina Stoessel
Jorge Blanco

Nowe życie, stara śpiewka

Chłopaki prężą muskuły, dziewczyny wachlują rzęsami, na fortepianie przysiada koliber, w słońcu lśni świeża rosa. Nieskalani przyziemnymi troskami ludzie paradują w lnianych koszulach, cierpiąca
Jeśli nazwisko Violetta Castillo nic Wam nie mówi, to a) nie macie nastoletniej córki, b) spędziliście ostatnie lata pod lodem, c) żyjecie w alternatywnej rzeczywistości, w której Disney to marka czekolady, a nie medialny hegemon. Rozśpiewana i roztańczona gwiazdka pop (Martina Stoessel) jest w dużej mierze latynoską wersją Hanny Montany – produktem zapakowanym w Argentynie i wysłanym popkulturowym taśmociągiem na zachodni rynek.

   

W kinowej wersji serialu bohaterka robi to, do czego przyzwyczaiła swoje małoletnie fanki. Śpiewa, wzdycha do przystojnego Leona i żyje sobie w długim cieniu legendarnej matki, także piosenkarki. Szybko poznaje jednak cenę sławy. Plotki o domniemanym romansie ukochanego, twórcza niemoc, presja ze strony krwiożerczych producentów – przytłoczona życiem Violetta pakuje walizki i rusza do Włoch, gdzie dawna przyjaciółka jej ojca prowadzi azyl dla strapionych artystów. Pod bezchmurnym niebem, w ramionach przystojnego żeglarza, na nowo poukłada sobie priorytety, a przy okazji odkryje, że sztafeta pokoleń sprawdza się całkiem nieźle jako sens życia. 

No i fajnie. Nie będę się pastwił nad fundamentami tej rzeczywistości. Kiedy ostatni raz spoglądałem w lustro, nie byłem dwunastoletnią dziewczynką – podejrzewam, że gdybym nią był, zdzierałbym gardło na koncertach Violetty. Nie będę też kwestionował bohaterki jako autorytetu moralnego, bo widać, że jest poukładana: na pierwsze randki chodzi w zgrzebnych ciuszkach, serce ma wielkie, skórę grubą, a jej empatia nie zna granic. Trudno mi jednak przejść do porządku dziennego nad czysto filmową robotą. Mówiąc delikatnie, pod względem formalnym, aktorskim i scenariopisarskim film Juana Pablo Buscariniego to abominacja. 

   

Począwszy od snu z galopującym brzegiem morza amantem, na zajętych ogniem anielskich skrzydłach kończąc, wszystko jest tu ekstraktem z kiepskiej telenoweli. Chłopaki prężą muskuły, dziewczyny wachlują rzęsami, na fortepianie przysiada koliber, w słońcu lśni świeża rosa. Nieskalani przyziemnymi troskami ludzie paradują w lnianych koszulach, cierpiąca miłosne katusze Violetta żegluje w łupince po komputerowych falach, ale nie trwożcie się – zaraz rozpali ognisko na plaży i skradnie pocałunek chłopcu z gitarą. Zamiast scen – kiczowate impresje, zamiast fabuły – rozciągnięty do pełnego metrażu wideoklip. W zastępstwie bohaterów – telenowelowe archetypy, a w miejscu punktów węzłowych – refreny piosenek. "Każdy sen ma swój serca rytm. Słuchaj tego, słuchaj tego"… Posłuchałem, szanuję, ale to nie moja nuta. 

Szkoda tych zmarnowanych szans, bo jak na produkt marketingowy znalazło się w "Violettcie" kilka interesujących tropów. Narracja o hartowaniu duszy poprzez "powrót do korzeni" czy przesłanie, by celebrować swoją odmienność i czerpać siłę z porażek to toposy nośne jak każde inne. Twórcy dryfują jednak na powierzchni, interesuje ich głównie faktura sukienek, odpowiednie doświetlenie plenerów i konsystencja tuszu do rzęs. Rozumiem, że musi być jaskrawo, wielkimi literami i tak dalej, ale nikt chyba nie umarłby z nudów, gdyby reżyser od czasu do czasu spuścił trochę powietrza z tego balonu, pozwolił sobie na celny żart bądź odrobinę ironii. 


Skojarzenia z Hanną Montaną są oczywiste. Najpierw serial: wielki sukces i jeszcze większe ambicje. Później koncerty, morze fanów, ocean pieniędzy. Wreszcie – film o ucieczce, przewartościowywaniu życia, otwieraniu nowego rozdziału. Miejmy nadzieję, że wkrótce Violetta weźmie przykład ze starszej koleżanki i przekaże pałeczkę swojej następczyni. Kogo mogła, już wychowała. 
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones