Historia zmutowanych żółwi wyszkolonych przez zmutowanego szczura na wojowników ninja była zjawiskiem kultowym w latach 80. i 90. Był serial telewizyjny, były filmy pełnometrażowe, były nawet
Historia zmutowanych żółwi wyszkolonych przez zmutowanego szczura na wojowników ninja była zjawiskiem kultowym w latach 80. i 90. Był serial telewizyjny, były filmy pełnometrażowe, były nawet albumy, które uzupełniało naklejkami. Słowem pewien miniony dziecięcy fenomen. Pomysł, aby w dobie szeroko rozwiniętej animacji przywrócić przygody żółwi, mógł wydawać się trafny chociażby z powodu sentymentu, który gdzieś tam mógłby się uaktywnić. Twórcy postanowili spróbować i ożywić legendę. Żółwie ninja po pokonaniu swojego najważniejszego wroga Shreddera żyją z dnia na dzień i zajmują się dorywczymi pracami. Leonardo od roku trenuje w meksykańskiej dżungli, Raphael pod maską Nocnego Strażnika walczy z przestępczością, Michaelangelo zabawia dzieciaki podczas przyjęć urodzinowych (robi za "maskotkę"), a Donatello "siedzi" na słuchawkach w jednej z infolinii jako informatyk. Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowy wróg, chcący (który to już raz?) przejąć władzę nad światem, kompletując mityczną armię zaklętą w posągi (sic!). Napisać coś dobrego o tym, przepraszam za wyrażenie, filmie, to tak jakby bezkrytycznie przyjąć nauki z największej "katolickiej" rozgłośni w tym kraju. Niby mówią coś dobrego, ale wszystko pachnie fałszem. Nasze żółwie niby są pomocne, chcą coś zdziałać w mieście bezprawia, ale więcej z tego złego niż dobrego. Wszystko, dlatego że reżyser myślał, że mimo upływu czasu, rozwój naszego mózgu zatrzymał się wraz ostatnią naklejką naszego zielonego bohatera, umieszczoną w pamiątkowym albumie. Otóż nie. Teoria rozwoju Darwina jednak wciąż działa i nastoletni niegdyś fani, dziś już podrośli i oczekują czegoś, co przynajmniej rzewnie ich rozbawi i mrugnie do nich oczkiem. Tymczasem "Wojownicze żółwie ninja" A.D. 2007 nie sposób nazwać niż kuriozum. W dobie technicznie dopieszczonych i wymuskanych niemal do perfekcji, animacji studia Pixar, dzieło Kevina Munroe wygląda jak kopciuszek, z tym, że czaru nie starczyło nawet do 22. Formalna brzydota i brak dbałości o detale są, w kategorii filmów animowanych, strzałem w kolano, a wizualnej "jakości" tego filmu bliżej do przydługiego intra z gry komputerowej powstałej kilka lat temu Jednak mniejsza o wygląd, jeśli film broni się treścią. Tyle że i w tej kwestii się nie przelewa, bo fabuła także odstaje poziomem od szeregu innych (zbliżonych tematycznie) produkcji. Historie o mitycznych wojownikach, ukrytych wymiarach i odwiecznych pragnieniu nieśmiertelności pokazane są w sposób tak wtórny i płytki, jakby przygotowane były na pojętność umysłu sześciolatka. Identyfikacja z bohaterami opiera się na podobnej zasadzie - ich słownictwo to krótkie, głupawe i urywane zdania. Wszystkie żółwie nakreślone są grubą krechą; jeden jest przywódcą, drugi mścicielem kwestionujący autorytet przywódcy, kolejny naukowcem, a ostatni luzakiem. Nie ma nawet żadnej interesującej postaci drugoplanowej, czy to pozytywnej czy negatywnej. "Wojownicze żółwie ninja" niczym nie są w stanie się obronić, nie ma w nich żadnej, nawet w poprawny sposób, zrealizowanej sceny. W dwóch słowach jest to gniot totalny, niezdarnie i niechlujnie próbujący reaktywować (czytaj reanimować) sympatyczną bajkę z ubiegłego dziesięciolecia.