Recenzja filmu

Droga do Hiszpanii (2012)
Anja Salomonowitz
Tatjana Alexander
Cornelius Obonya

Widokówka z ponowoczesnego świata

Mimo że reżyserka mnoży tu religijne emblematy (od zapuszczonego kościółka po rozświetlony dźwig układający się w kształt krzyża), jednocześnie zdaje się mówić, że w świecie, który opisuje, nie
Siedzą w samochodach. Na ekranie pojawiają się ich twarze ukryte w półcieniu. Na nocnej drodze, w ciemności, widać jedynie światła samochodów. Nagle następuje zderzenie. Z rozbitych aut wychodzi tylko jeden mężczyzna o ciemnej karnacji. Gdy nazajutrz dowiaduje się, że trafił do Austrii, jest niepocieszony. Celem jego podróży była bowiem Hiszpania, kraj, w którym "ludzie wciąż boją się Boga". Sava (Grégoire Colin) wierzy, że tylko taki kraj może być dobrym miejscem do życia. Chwilowo musi się jednak zadowolić austriacką gościnnością i pomocą miejscowego księdza, dzięki któremu dostaje pracę i poznaje tajemniczą kobietę, Magdalenę (znakomita Tatjana Alexander) zajmującą się konserwacją zabytkowych malowideł.

Film Salomonowitz trafia do polskich kin jako dzieło "uczennicy Ulricha Seidla", ale podczas oglądania "Drogi do Hiszpanii" lepiej zapomnieć o podobnych etykietach. Z jednej strony narzucają one bowiem interpretacyjny klucz, z drugiej – skazują widza na niedosyt. Filmowi Salomonowitz daleko bowiem do zjadliwości Seidla, Jelinek czy Thomasa Bernharda, innych Austriaków żarliwie buntujących się przeciwko zwyczajom swego plemienia. Salomonowitz nie ma ambicji demaskatorskich. Choć w jej kinie widoczna jest duża społeczna wrażliwość, nie ma tu cienia publicystycznej zajadłości.

W swym drugim pełnometrażowym filmie młoda Austriaczka skupia się na opowiedzeniu prostych historii o ludziach znajdujących się na życiowych zakrętach. Przez kilkadziesiąt minut na ekranie układa mozaikę wątków i osobowości. Salomonowitz umiejętnie przeplata fabularne faktury, zamykając w formalnej klamrze opowieści o mołdawskim imigrancie, niefrasobliwym hazardziście, kobiecie malującej ikony i policjancie tropiącym fałszywe małżeństwa zawierane dla uzyskania paszportu.

Młoda reżyserka stawia swych bohaterów pod ścianą i zmusza do dokonywania dramatycznych wyborów. Potem uważnie patrzy na ich reakcje, zagląda głęboko w oczy, studiuje twarze. "Droga do Hiszpanii" przypomina w tym sensie psychodramę, w której pojedyncze role składają się na widokówkę z ponowoczesnego świata. Salomonowitz kreśli obrazy samotników pogodzonych ze swą samotnością. W świecie "Drogi do Hiszpanii" niewiele jest miejsca na bezinteresowność i altruizm.

Bo "Droga do Hiszpanii" to film o ludziach pozbawionych moralnych kompasów, miotających się w świecie, który zapomniał stare wartości, a nie zdążył wytworzyć nowych. Mimo że reżyserka mnoży tu religijne emblematy (od zapuszczonego kościółka po rozświetlony dźwig układający się w kształt krzyża), jednocześnie zdaje się mówić, że w świecie, który opisuje, nie ma miejsca na Boga ani wyższe wartości. W tym uniwersum wiara i moralność przypominają stare malowidła odnawiane przez Magdalenę – dawno już rozpadły się na drobne kawałki i tylko czasem możliwe jest odtworzenie ich fragmentów. I choć film Salomonowitz nie jest pozbawiony błędów, a niektóre sekwencje rysowane są drżącą ręką, "Droga do Hiszpanii" porusza dzięki świetnym aktorskim kreacjom i aurze tajemnicy, którą udaje się utrzymać aż do napisów końcowych.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones