Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Niedoszłe spotkanie trzeciego stopnia

Przez ostatnie lata na filmy z gatunku sci-fi trzeba czekać zdecydowanie za długo. I nie mówię tutaj o kolejnej części z uniwersum Marvela, a o kinowych podróżach w kosmos. Niestety, fani gatunku już chyba przyzwyczaili się do zasady, że jeden taki film na cały rok to według producentów wystarczająco. I w związku z tym każdy pokłada ogromną nadzieję w każdym takim obrazie.

W tym roku dostajemy filmową kosmiczną odyseję od Jamesa Graya, reżysera niemającego dotychczas styczności z tym gatunkiem. I jak na twórcę "Kochanków" otrzymujemy niezłe kino sci-fi z Bradem Pittem w roli głównej, który ostatnio znowu jest na topie. Patrząc na budżet przeznaczony produkcji, gwiazdorską obsadę oraz idealnie trzymający w niepewności zwiastun, myślimy sobie, że ten film nie może się nie udać. Po wyjściu z kina natomiast nie jesteśmy ani zawiedzeni, ani zachwyceni. Tak naprawdę to nie wiemy, co myśleć.

Bo technicznie film zaspokaja wszystkie nasze oczekiwania i potrzeby - mamy tutaj piękne, namacalne wnętrza, rewelacyjne scenografie na powierzchni Księżyca i Marsa oraz świetną wizję kolonizacji i komercjalizacji tych ciał niebieskich. W dodatku dostajemy (co prawda krótką, ale satysfakcjonującą) scenę pościgu na samym Księżycu. Wszystko to ubrane w ciekawą, lecz pseudopsychologiczną narrację, która staje się drugą podróżą w tym filmie, tym razem w głąb głowy bohatera.




Lecz nawet te wszystkie zmiany lokacji, sceny akcji czy piękne ujęcia na galaktyczne atrakcje nie rekompensują nam tego, czego oczekiwaliśmy - czyli wciągającej historii. Film, pomimo powolnych kadrów i sporadycznie występujących dynamicznych ujęć, nie zwalnia, a fabuła gna naprzód z taką samą prędkością co statek kosmiczny głównego bohatera. Zaczyna się od wybuchu na stacji kosmicznej, żeby za chwilę rozpocząć międzyplanetarną żonglerkę. I pomimo, że chciałoby się bardziej obejrzeć, zwiedzić i poznać jedną z kosmicznych baz, to już musimy zbierać się do kolejnej. A gdy finalnie dotrzemy do docelowego punktu, zamiast ciekawego zwrotu akcji, dostaniemy parę nieprzemyślanych dialogów i głupich zachowań. 


Na obojętność widza wobec filmu również wpływa główna postać Roya McBride'a granego przez Brada Pitta. Astronauta jest przedstawiony jako zahartowany, duszący w środku emocje samotnik. Znany w swoim fachu przez nazwisko, które nosił jego ojciec (Tommy Lee Jones) - człowiek, który doleciał najdalej ze wszystkich próbujących. Lecz swoją sławą się nie cieszy, raczej irytuje, a cała podróż zmusi go finalnie do urojenia kilku kropel emocji, które tak szczelnie w sobie zaklinował. I nie martwcie się, Roy o wszystkim wam opowie, może niedokładnie, ale na pewno intrygująco. Problem w tym, że widz, oglądając zbudowanego z kamienia bohatera, po pewnym czasie przesiąka tą kipiącą od niego obojętnością, a widząc momenty wzruszenia na twarzy Pitta, sam nie potrafi się zebrać na podobną reakcję.


Może ze względu na gorącą promocję filmu oczekiwałem naprawdę sporo. I nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem, bo film mi się podobał. Sęk w tym, że od czasów "Interstellar" poprzeczka została bardzo wysoko postawiona, a ja jako szary widz chciałbym się po prostu zachwycić. Ale nic na siłę, może po prostu musimy jeszcze poczekać kolejny rok.

Moja ocena:
7
„Nawet w najgorszym, najgłupszym, niedorzecznym filmie jest pół minuty warte zobaczenia” - Zygmunt Kałużyński
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje