Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Mściciel, belfer, akrobata

Dużo ostatnio myślałem. I na przekór sankcjonowanej internetowymi memami nagonce na Nicolasa Cage'a, musiałem skorzystać z palców obydwu dłoni, by policzyć jego świetne role – w "Zostawić Las Vegas", "Adaptacji", "Kick-Ass", "Złym poruczniku", "Dzikości serca", "Panu życia i śmierci", "Red Rock West", "Ciemnej stronie miasta" i kilku innych. Występ w "Bogu zemsty" niestety do nich nie należy – boski Nicky kręcił film w przerwie między poranną toaletą a przeglądem prasy.

W filmie mającego już najlepsze lata za sobą Australijczyka Rogera Donaldsona Cage gra safandułowatego nauczyciela z liceum, Willa Gerrarda. Na pytanie, jakim cudem bohater zdołał poślubić tak inteligentną, ogarniętą i seksowną kobietę jak Laura (January Jones), odpowiedzi nie poznamy, zwłaszcza, że akcja rusza z kopyta – po kilku obrazkach z sielskiego i anielskiego życia małżonka Gerrarda zostaje zgwałcona przez nieznanego sprawcę. Szukając po omacku sprawiedliwości (lub zamieniając się, zgodnie z intencjami polskich tłumaczy, w Boga Zemsty), bohater zwraca się o pomoc do poznanego w szpitalu, tajemniczego smutasa w garniturze (Guy Pearce). Kiedy gwałciciel kończy swój żywot z kulą w głowie, Gerrard dochodzi do odkrywczego wniosku, że chyba wpakował się w niezły pasztet. Poniewczasie.



Dalsza część filmu to wypadkowa telewizyjnego pasma "nocnych marków" i szlagierów z nieistniejącej już szufladki "kina sensacyjnegoPętla na szyi uwikłanego w większą intrygę Willa zacieśnia się coraz bardziej, a dramat dręczonego wyrzutami sumienia bohatera zostaje sprowadzony do kilku pieszych i samochodowych pościgów oraz paru wygibasów z pistoletem w dłoni. Nie ma w tym oczywiście nic złego – o ile tylko pościgi i wygibasy działają jak zastrzyk z adrenaliny. Te w filmie Donaldsona są raczej środkiem nasennym. Już otwierająca film scena akcji przypomina niezamierzoną parodię jednej z sekwencji "Ultimatum Bourne'a". Potem jest tylko gorzej, a już pojedynek mano-a-mano między Cage'em a Pearce'em, przypominający oldskulowe finały akcyjniaków sprzed dwóch dekad, zasługuje na miano kuriozum miesiąca.

Gwiazdor "Ghost Ridera" jest na ekranie wyraźnie znudzony. Nie zwraca się w stronę kampu, nie wierzy specjalnie w sens psychologicznego niuansowania swojej postaci. Ergo – nie jest ani zabawny, ani intrygujący. W każdej kolejnej scenie wydaje się coraz bardziej nieobecny, jakby myślami był już przy okienku w banku. Reżyser próbuje jakoś ten fakt zamaskować i zagęścić filmową intrygę, ale fabularnego materiału tu niewiele, zwłaszcza że każdy zwrot akcji da się przewidzieć z dokładnością co do minuty. Pozostaje intrygująca koncepcja organizacji, której przewodzi adwersarz bohatera. Nie zdradzając jej proweniencji, polecam ten wątek uwadze adaptatorom przyszłych przygód Batmana. To byłoby – także w wymiarze moralnym – naprawdę ciekawe starcie.

6
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje